statystyki
314870 Odsłon
Online: 1
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

MASZYNY PRZECIWKO LUDZIOM :

    To była największa bitwa od czasów Wielkiej Wojny. Żadne miasto nie przeciwstawiało się dotychczas ze zbrojnym oporem. Siły Atlantis dotarły do Mazaery mniej więcej w tym samym czasie, co Trezorańczycy, ponieważ odległość jaką pokonali ci ostatni była znacznie mniejsza niż droga ludzi z Atlantis. Bitwa rozgrywała się głównie w powietrzu, na ziemi czekały czołgi, aby tarasować miasto w przypadku pojazdów kołowych. Ale nieskończone obszary dżungli i pustyń nie dawały możliwości szybkiego dotarcia na miejsce drogą lądową. Wszyscy cywile pochowali się w schronach. Mazaera przed kilkoma laty stała się jednym z większych miast. Trezor przy niej wyglądał jak malutka wioska. Dziwne tylko, że Liandri zaatakowała najpierw ich, być może zdecydowali się, że ludność z tak dużego miasta najzupełniej wystarczy do uzupełnienia więźniów na Vortex Rikers. Najprawdopodobniej roboty patrolujące nie dostarczyły korporacji danych na temat uzbrojenia miasta. Zresztą każdy myślący dowódca dobrze wie, aby nie chwalić się swoim uzbrojeniem, bo nie będzie wtedy elementu zaskoczenia. W końcu to zaskoczenie i strach przed przewagą przeciwnika doprowadza niejednokrotnie do przegrania bitwy.


    Phobos miał trzy rakiety na ogonie, zdalnie sterowane pociski wystrzelone przez androidy miały tylko jeden cel - zagonić i strącić wrogi statek. Już od paru minut nie mógł ich się pozbyć, ponieważ dorównywały mu prędkością. Pętle ani korkociągi nic nie dawały. W końcu wpadł na genialny pomysł. Postanowił wykorzystać skały w dżungli i rozbić o nie rakiety. Zniżył lot na kilka metrów od gruntu i dał większą prędkość. Z lewego silnika zaczął wydostawać się dym, maszyna przegrzewała się, nad jego głową toczyła się bitwa powietrzna. Na pustyni leżały dziesiątki rozbitych maszyn obu stron.
    Phobos obrócił maszynę o dziewięćdziesiąt stopni i wcisnął się w szparę skalną pomiędzy drzewami. Jeżeli zdenerwuje się i straci teraz kontrolę nad sterami to zginie! Dwie rakiety rozbiły się ale ta ostatnia nie dawała za wygraną. Statek wystrzelił z dżungli ku górze i raptownie zmienił lot w drugą stronę. Ale rakieta nadal    nie dawała mu spokoju. Coś dziwnego działo się z licznikami, Phobos dopiero teraz to zauważył. Paliwo skończyło się, statek zaczął automatycznie lądować awaryjnie, a rakieta zbliżała się z zadziwiającą szybkością do celu.


- Roger zestrzel go, siedzi mi na ogonie! Odbiór!
- Odebrałem - Trezorańczyk nacisnął przycisk, wiązka laserowa trafiła w tylny ster statku androida. Pojazd stracił panowanie nad siłą nośną i wpadł w ruch wirowy. Z ogona wystrzelił ogień i w końcu cały statek rozbił się na pustyni.
- Yehhhhhaaaa! Świetny strzał, który to już?
- Pięćdziesiąty drugi, Nico, a jak u ciebie?
- Ja jestem gorszy, mam czterdzieści dzie..... - na Nicola leciał kolejny statek, najwyraźniej to był kamikaze, chłopak strącił go dosłownie kilka metrów od dziobu. - Huh, pięćdziesiąt! Dogonię cię braciszku!!!!
- Zakładamy się? - Roger coraz bardziej był rozbawiony, chociaż śmierć nie raz już zaglądała mu w oczy.
- Zgoda, jeśli przeżyjemy to przez najbliższy tydzień przegrany sprząta dom! Nawet za szafą! Zgoda?
- Zakład stoi - oboje ruszyli przed siebie. Ten zakład dał im większą mobilizację do walki. Strącanie robotów to tylko przyjemność, ponieważ armia Liandri w większości składała się z androidów. Roger strącił dwa kolejne statki. - Nico! Coś czuję, że będziesz sprzątać! - Kolejny statek spadł na ziemię, strącony przez zawodowego pilota.


    Ash przedzierał się przez dżunglę. Jego ramię znów zaczęło krwawić i krew już przedarła się ponad nawiązkę wykonaną z liści palmy kokosowej. Wysoka temperatura sprawiała, że nie chciała zakrzepnąć, dodatkowo do rany mogła się dostać jakaś infekcja, albo wirus. Ash czuł silne zmęczenie, uzbrojony w karabin laserowy android nie męczył się, ponieważ maszyna nie może się męczyć. Co innego żywa istota. W końcu nie wytrzymał, oparł się o drzewo i próbował złapać oddech.
    Jego samolot spadł do jeziora w dżungli, a android, który przyczynił się do tego zdarzenia wylądował i wysiadł zza sterów, aby dobić rozbitka. Strzelił. Strzał okazał się celny, ale nie uśmiercił ofiary, tylko zranił jej rękę. Potem zaczęła się pogoń przez mroczną dżunglę.
    Ash złapał w końcu oddech i wytężył słuch. Wydawało mu się, że słyszy własne imię dobiegające gdzieś z głębi lasu.
- "Nie, to pewnie przesłyszenie, straciłem dużo krwi i pewnie jestem zbyt osłabiony".   
Ash rozejrzał się dookoła, ale nie usłyszał nigdzie kroków androida, ani demonicznych czerwonych świateł iskrzących się w oczodołach robota.        Wszędzie panowała cisza, czasem tylko było słychać pisk małpy lub ptaka, musiał oddalić się od pola walki o całe kilometry! Bitwa trwała od wielu godzin i słońce było coraz bliżej horyzontu, dodatkowo wysokie drzewa cyprysowe i palmy zasłaniały widoczność na dole. Ash usłyszał jakiś hałas, jakby odgłos pocieranego drewna o metal. Odruchowo spojrzał w górę.
- Aaaaaaaaaaaaaa!!!!! - Chłopak krzyknął tak przeraźliwie jak nigdy dotąd w życiu. Tuż nad głową zobaczył zawieszone na niskiej gałęzi palmowej martwe ciało bezwładnie zwisające ku dołowi. Cały tułów miało przestrzelone od lasera. Kilka metrów wyżej na gałęzi wśród lnian zatrzymał się strącony samolot. Ash nie widział czy ciało należy do człowieka czy androida. W tych ciemnościach nie mógł dostrzec odznaki na ramieniu, a poza tym oczy androida po "śmierci" przestają się świecić na czerwono.

Grylllttt, Grylllttt, Grylllttt

    Kilkadziesiąt metrów dalej słychać było jakieś dziwne dźwięki, zbyt równomierne, więc na pewno nie należały do człowieka. Głośny krzyk Asha naprowadził na niego swojego zabójcę.
- "Android" - tylko ta myśl przebiegła mu przez głowę. Zmusił się do wysiłku i zaczął ponowną ucieczkę. Cała broń poszła na dno wraz z samolotem. Jedyne co mu zostało to ukryć się gdzieś albo wykiwać przeciwnika i uciec. Ash starał się iść jak najszybciej i nie robić przy tym hałasu. Ucieczkę opóźniało dodatkowo zranione lewe ramię. W pewnym momencie potknął się o wystający korzeń i padł na wilgotny mech jak długi. Jednak szybko się podniósł i dalej biegł przed siebie. Zaczęły mu napływać do głowy dziwne myśli. Najpierw przypomniała mu się Ardona i przybyły nie wiadomo skąd Xaos, który próbuje mu odebrać jedyną osobę jaką kocha, za chwilę pomyślał o swoich rodzicach, potem o Jacku i Wielkiej Wojnie, ale ostatnia myśl jaka mu przyszła do głowy zmobilizowała go do dalszego marszy przez dżunglę.
- "Trzeba iść do przodu, nie wolno się zatrzymywać, tylko tak można przeżyć, nigdy stać, zawsze do przodu" .....



    Maszyna Phobosa runęła na pustynię, całe szczęście, że nie spadła dziobem pionowo w dół, tylko w miarę pojechała jeszcze kilkadziesiąt metrów ruchem ślizgowym po piasku. Z każdego silnika wydobywał się dym. Phobos cały w sadzy wykopał drzwi z zawiasów i wygramolił się na zewnątrz. Maszyna mogła wybuchnąć, ale to nie koniec niespodzianek, wysoko w powietrzu ukazała się ścigająca go przez ostatnie minuty rakieta. Phobos pierwszy raz w życiu czuł się bezradny. Pozostało mu jedynie czekać na śmierć. Rakieta spełni za chwilę swoje przeznaczenie.    Phobos zamknął oczy, nie czuł już strachu ani obawy, nie czuł nic. Przed zamkniętymi oczami ukazało mu się bardzo jasne światło, a dokładniej biały błysk któremu towarzyszył wielki huk. Odgłosy walki spadły gdzieś na drugi plan i słychać je było jak spod wody. Po chwili światło znikło i w powietrzu wyczuć można było zapach siarki i gorącego żelaza.
    Phobos leżał z zamkniętymi oczami na piasku i czuł jakieś trzepanie po twarzy.
- Obudź się do diabła ty pajacu !!!!
- Wybacz mi Boże, bardzo zgrzeszyłem....
- Phobos, człowieku, wstawaj wreszcie, nie wygłupiaj się. - Xaos potrząsnął bratem, ten dopiero teraz otworzył oczy.
- Xaos?
- Nie, Święty Mikołaj, jasne że to ja. - odetchnął w końcu z ulgą, a raczej to wykrzyczał.
- Czemu drzesz na mnie koparę ?!
- A czemu ty się opalasz? Przecież słońce już prawie zaszło. Chcesz okulary?
- To ty też w niebie? - Xaos'a zatkało zupełnie, uklęknął na piasku i zaczął się śmiać jak głupi.
- Ale głupiec z ciebie. Leciałem za tobą i próbowałem strącić tą przeklętą rakietę, ale bałem się, że trafię także w twój statek. Leciała dokładnie na lini statku, nie mogłeś nic zrobić, ścigany nie da rady zajść rakiety od tyłu, może to zrobić wyłącznie inna osoba. Na szczęście trafiłem ją laserem tuż przed dotarciem do celu. Wylądowałem by sprawdzić czy nic ci nie jest, a ty w najlepsze odpoczywasz na piasku i marudzisz coś pod nosem!
- Przepraszam i dziękuję....
- Ha, od tego ma się braci! - Xaos zażartował i pomógł mu wstać. - Wygląda na to, że ten złom nie poleci. Siadaj z tyłu mojego statku, będziesz drugim pilotem.
    Phobos wziął od Xaos'a niewielki laser i ruszyli w kierunku statku. Nagle zza góry piaskowej wyszedł android. Miał broń wymierzoną w kierunku Xaos'a. Nim bracia załadowali swoje pukawki, robot strzelił wiązkę laserową. Xaos wytrzeszczył oczy i padł nieruchomo na ziemię. Pocisk trafił go prosto w serce. Phobos po chwili jednym strzałem wytrącił robotowi broń z ręki, drugim    załatwił kondensator. Android wił się na skutek zwarcia układu nerwowego i po chwili poszedł śladami Xaos'a.

    Nadeszła noc, ale to nie osłabiło walk w powietrzu. Androidy nie miały problemów z widzeniem po zmroku, załatwiała za nich to podczerwień. Ale piloci musieli włożyć specjalne kaski na głowę z soczewkami na poziomie oczu. Te kaski również były zaopatrzone w promienie podczerwone, więc pilot widział prawie jak w dzień, tylko że ze zniekształconą barwą przedmiotów. Androidy były świetnymi wojownikami na ziemi, ale niezbyt dobrze radziły sobie ze zwrotnością małych statków w powietrzu. Dlatego tak łatwo było ich strącić. Ale w przeciwieństwie do człowieka androidy wcale się nie męczyły i nigdy nie spały, podczas gdy piloci-ludzie co jakiś czas musieli się zmieniać i odsypiać, aby zregenerować siły.

- Dziewięćdziesiąt sześć, o już dziewięćdziesiąt siedem, a ty ile masz Nico? Odbiór - Roger nie dawał za wygraną, lewy kadłub statku miał uszkodzony ale ciągle trzymał się w powietrzu.
- Osiemdziesiąt dwa! Ale to niesprawiedliwe, gdzie ja polecę to ciągle uciekają. - Nico leciał już w trzeciej maszynie, podczas gdy Roger trzymał się jeszcze w pierwszej. Jednemu ze statków zwiało pokrywę kabiny pilota, a drugim Nico najzwyczajniej w świecie musiał lądować, bo miał za dużo uszkodzeń.
    Roger stał się pogromcą androidów, od początku walki został trafiony tylko pięć razy, ale uszkodzenia nie były takie znaczące. Miał niesłychanie opanowaną zwrotność i nie było chyba akrobacji jakiej nie potrafił wykonać. Zresztą wszystko, do czego się zabierał robił zawsze najlepiej. Doskonale potrafił wymijać pociski, a automatyczne rakiety naprowadzał po prostu na swoich wrogów.
Liandri jak na razie straciła chyba trzy czwarte ludzi, więcej niż koalicja miast. Dotychczas nie nadleciały żadne posiłki od strony Liandri. Albo nie chcieli tracić więcej maszyn, albo po prostu nikt ich nie powiadomił o tym co tutaj się dzieje. Albo możliwe też jest, że w każdej chwili nadleci wsparcie.

- Dziewięćdziesiąt osiem, już wygrałem. Jeszcze tylko dwa statki.. - Roger zaczął wypatrywać ostatnie cele. Są. Naprzeciwko niego strzelali do siebie androidy i Mazaerańczycy. Roger chciał pomóc im pozbyć się natrętów i jednocześnie wygrać zakład.
- Roger, uważaj ! - W komunikatorze usłyszał krzyk brata, ale nim zrozumiał o co chodzi, było już za późno. Spadający, uszkodzony samolot uderzył prosto w tył statku i oderwał prawy silnik. Pilot wraz z maszyną zaczął spadać na pustynię z wysokości kilkuset metrów.
- Roger! Trzymaj się, wystrzel się z kabiną! - Nico poleciał za nim i próbował coś pomóc.
- Spróbuje go wyprowadzić lotem awaryjnym, dam pełną moc.
- Zwariowałeś? Straciłeś silnik, masz źle rozłożony ciężar, wystrzel kabinę! - Nico wpadł w panikę, chociaż brat wydawał się być bardziej opanowany.
    Roger dał pełną moc i przyciągnął ster jak najbliżej do siebie, maszyna po woli zaczęła zmniejszać kąt w stosunku do ziemi. Ale nadal spadała z niesłychaną szybkością. Nico leciał tuż obok. W końcu statek przestał się obracać wokół własnej osi i pilot opanował maszynę. Jednak kąt wciąż był za duży.   
    Statek zarysował kadłubem o ziemię. Wszystko było by w porządku, gdyby nie pojawił się na piasku olbrzymi kamień. Maszyna uderzyła prosto w niego i zaczęła turlać się. Kadłub został zupełnie zmiażdżony. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej zatrzymała się zupełnie. Rogerowi udało się z niej wydostać na kilka sekund przed wybuchem. Eksplozja nastąpiła z ogromną siłą. Nico wylądował obok i stanął jak wryty zasłaniając oczy, aby iskry i ułamki metalu nie popsuły mu wzroku.
    Po chwili błysk zgasł. Statek zmienił się z płonącą kupę metalu.
Roger leżał z oczami wpatrzonymi w niebo i próbował dojść do siebie. Poczuł spokój, którego tak bardzo potrzebował.
- Roger, nic ci nie jest !? - Nico dopadł go kilka sekund później.
- Jest.
- Jak to?
- Przegrałem z tobą zakład. - Młodszy brat roześmiał się, Roger w końcu nie wytrzymał i dołączył do niego.
- Hehe, śmiejesz się? Przecież mogłeś się zabić! -śmiech Nica przeszedł w oskarżycielski krzyk.
- Ale żyję i nic mi nie jest. Chyba będę sprzątać cały dom. Zostały mi dwa statki.
- Żarty stroisz? Przecież ja jestem daleko za tobą.
- Ale ty masz statek, a ja nie. - znowu obydwoje buchnęli śmiechem, chociaż nad głowami toczyła się nadal mordercza bitwa.

    Po chwili zorientowali się, że nie są sami. Ktoś był niedaleko i krzyczał jakieś słowa, jednak tocząca się w górze bitwa tłumiła wyrazy, chociaż walczono kilkaset metrów wyżej. Spadające co jakiś czas na ziemię resztki samolotów, które nie wybuchły w powietrzu dodatkowo tłumiły krzyki.
-Słyszałeś Roger? - Nico rozejrzał się po pustyni, ale niczego nie zauważył.
- To chyba zza tego wzgórza, idziemy. Weź shock rifle.
- Czekaj. Rozróżniłem słowo, chyba "Xaos" i "zostawiaj". - Nico chciał wyłapać jak najwięcej dźwięków    spośród tego hałasu.
- O rany, to Phobos...


    Xaos nie oddychał, zresztą wcale się nie ruszał. Leżał z otwartymi oczami wpatrzonymi w pustkę. Phobos nie wiedział jak pomóc bratu. Zresztą nie chciał przyjąć nawet złej myśli do świadomości. Próbował każdej znanej metody, jakiej nauczył się na szkoleniach. Ale bezskutecznie.
- Phobos? Co tu robisz? - z za wzgórza wyszedł nagle Roger z Nicolasem.
- Xaos.... android.....pomóżcie - wojownik nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa więcej. Przybysze nie zadawali pytań. Roger wyciągnął z kieszeni jakiś mały przedmiot i przyłożył go do głowy leżącego.
- Serce nie pracuje, ale mózg jeszcze funkcjonuje. Jak się pośpieszymy to damy radę go uratować. Nico, po butle tlenową i apteczkę do statku! Phobos, pomóż mi go przekręcić na plecy, ale ostrożnie. - Obydwoje posłuchali Rogera jak posłuszne dzieci nauczycielki. Po chwili Nico wrócił ze sprzętem przyniesionym z samolotu.
- Ok, teraz wyjmij strzykawkę z morfiną i odbezpiecz butlę. - Phobos trzymał brata jak najbardziej nieruchomo, Nico wstrzyknął mu dawkę morfiny, a Roger założył aparat na twarz i odkręcił dopływ tlenu. - Teraz na mój znak Nico uciskaj mu klatkę piersiową na wysokości serca po trzy razy z rzędu, ale nie za mocno!
    Phobos zamknął oczy, zrobił grymas jakby miał się zaraz rozpłakać jak niemowlę. Roger podał Xaos'owi jeszcze dawkę jakiegoś dziwnego leku nasercowego, jednak nie widać było nadal u niego oznak świadomości.
Przez kilka kolejnych minut nic się nie działo.
- Roger błagam, pomóż mu - Phobos już wpadał w rozpacz.
- Przykro mi, starałem się bardzo.
- Starałem się? Staraj się dalej.
- Phobos proszę uspokój. - Nico przestał uciskać na serce.
- Nico, ty też? Ja się nie poddam! Xaos do cholery nie zostawiaj mnie! - Phobos uderzył z całej siły w pierś brata i wtedy ten zaczął kaszleć. Po chwili usiadł na piasku.
- Jeja, Xaos nic ci nie jest, a mówiłem że będzie dobrze, mówiłem. - rozpacz Phobosa przerodziła się w wielką radość.
- Co się stało? - Xaos otworzył oczy jakby dopiero obudził się z porannego snu.
- Dostałeś laserem, już myślałem, że cię stracę, staraliśmy się cię uratować....
- A no tak, pamiętam - Xaos sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd uszkodzony kryształ tarydium, na ciele miał krwawiącą ranę od wgniecenia przez klejnot, a nie na skutek rany zadanej przez laser - to właśnie, takie małe coś, podarunek od Ardony, uratował mi życie. To prawda, że tarydium jest najtwardszym surowcem na świecie, nawet laser go nie przebije. - Wziął i uniósł kryształ do góry, w blasku księżyca biło od niego jakieś nieziemskie światło. Xaos poczuł nagle spokój, jak nigdy dotąd.
-Cieszę się, że nic ci nie jest. Phobos przepraszam za to przed chwilą. Ale naprawdę myślałem, że już nic się nie zrobi, przepraszam.
- To ja przepraszam, w szoku powiedziałem parę ostrych słów. Tak naprawdę to Ardonie należy się pochwała. - Phobos już doszedł do siebie. Mowa o Ardonie przypomniała od razu Rogerowi Ash'a.
- A gdzie jest tak w ogóle Ash? Czy ktoś go widział od startu? - zapytał.
- Ja nie. - odpowiedział Xaos.
- Ja również.
- Latałem cały czas z tobą i widziałem to co ty - odparł na końcu Nico.
    Roger i pozostali ruszyli w kierunku statku Nicolasa. Phobos podleciał po chwili do nich drugim samolotem, zostawionym przy piaskowym wzgórzu. Po krótkiej przerwie i rozmowie postanowili odszukać Ash'a i pomagać dalej w obronie miasta. Nico zajął miejsce w pierwszym statku z przodu, z tyłu usiadł Xaos jako drugi pilot. Roger z Phobosem zajęli miejsca w drugim pojeździe. Obie maszyny były zdolne do lotu, miały jedynie drobne zarysowania, które nie przeszkadzały niczym w walce.
    Roger, jako pierwszy pilot pociągnął za ster i włączył dwa tylne silniki. Zasunął kabinę i zapiął pasy. Maszyna poderwała się ku górze i schowała pod siebie koła, przybierając opływowy kształt. Na wysokości stu dwudziestu metrów nad pustynią zmieniła kąt na prawie dziewięćdziesiąt stopni i wystrzeliła z ogromną szybkością w górę.
- Ostrożnie, masz za dużą prędkość jak na taką małą wysokość - Phobos aż złapał się poręczy, chociaż to i tak by nic nie dało, bo prędkość z jaką lecieli sprawiła, że nie mógł nawet wyprostować swobodnie ręki, był przykuty siłą ciążenia do krzesła.
- Spokojnie, paliwa mamy dużo i silniki się nie przegrzeją, mam złe przeczucia jeśli chodzi o Ash'a, coś dziwnego się dzieje. Musimy się śpieszyć.
    Nico z Xaosem pozostali z tyłu, ale również rozwinęli dużą prędkość i zaczęli doganiać tamtych.

    Walka toczyła się nadal, co chwilę jakiś samolot spadał wirującym ruchem w dół. Na dole znajdowało się coraz więcej rozbitych pojazdów. Niektóre wybuchały w powietrzu, że nie było im dane nawet dolecieć do ziemi. Z lądu wspomagały walkę czołgi laserowe, albo ze zdalnie naprowadzanymi rakietami. Dobijały one maszyny androidów co spadły na dół, bądź pomagały latającym sprzymierzeńcom.

- Nico, tu Jack, słyszysz? Odbiór! -    Chłopak usłyszał w komunikatorze głos ojca.
- Tu Nico, słyszę cię, o co chodzi? Odbiór.
- Przy świątyni Mazaery w dżungli jest nasz ranny człowiek. Mówi, że Ash'a ścigają androidy. Lećcie tam i pomóżcie mu. Nie mogę nic zrobić w tej chwili, dowodzę całym oddziałem, nie mam na razie nikogo w zastępstwie.
- Rozumiem, zajmiemy się tym, bez odbioru. - Nico przełączył nadajnik na samolot Rogera i powiedział mu co się stało.
- O mój Boże! Skąd wiedziałeś, że coś się stanie? Słyszałeś już ten komunikat wcześniej, powiedz? - Phobos był naprawdę zaskoczony - Ten to zawsze ma rację!
- Po prostu miałem takie przeczucie, że coś jest nie tak i tyle. A teraz szkoda czasu lećmy tam! - Roger i Nico zgodnie skierowali maszyny w stronę świątyni. Był środek nocy, ale na szczęście Nico doskonale znał tą okolicę, więc przejął prowadzenie. Po chwili przed nimi ukazała się już dżungla.


- Generale Meihein, tu komandor Nigel, nasi ludzie zostali zaatakowani w Mazaerze.
- Jak to? - generał był w szoku. - Kiedy to się stało?
- Proszę na nas nie krzyczeć.... ale to już trwa od wczoraj od południa....
- Co !!! Dlaczego mnie o niczym nie powiadomiono!?
- Myśleliśmy, że to zamieszki, ale oni byli przygotowani doskonale do walki! Nawet połączyli się z sąsiednimi miastami, jakby ktoś ich powiadomił o naszych planach. Mam teraz na bieżąco informacje od Desslos'a z pola walki, przykro mi to mówić, ale straciliśmy już ponad połowę wysłanych robotów.
- Komandorze Nigel, jak panu nie wstyd! Nie dopilnowaliście tajności misji i na dodatek informujecie mnie o takich sprawach na końcu, kiedy powinienem wiedzieć to jako pierwszy!
- Przepraszam, myśleliśmy, że ten opór to nic takiego. Potrzebuję wsparcia, bardzo proszę o jednostki commando. To najlepsi piloci jakich mamy w hangarze, poradzimy sobie z powstaniem przy ich pomocy najdłużej w godzinę.
- W tym przypadku macie rację, jeśli to zaszło tak daleko to jedynie commando poradzą z tym sobie najlepiej.
- A tak na marginesie, Vortex Rikers jest już gotowy do lotu, jak tylko stłumimy bitwę to sprowadzamy od razu więźniów na pokład.
- Tak wiem o tym. Może pan już szykować ludzi.
    Nigel nacisnął przycisk alarmu, w każdym zakątku bazy rozległy się syreny alarmowe. Wojownicy commando biegli już na stanowiska. Panował niesłychany porządek, nikt nie wchodził sobie w drogę. Gdyby nie ich ludzkie oczy, można by sądzić, że są androidami. Po dwudziestu minutach wszystkie jednostki były już na pozycjach. Nad bazą otworzyło się setki klap i powysuwano z nich startery, samoloty niczym pszczoły wylatywały jedne po drugich. Całe i tak już ciemne niebo zrobiło się jeszcze ciemniejsze od tysięcy maszyn. Samoloty zaczęly formować jednostki przypominające klucze ptaków i z zadziwiającą szybkością ruszyły w stronę Mazaery.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności