statystyki
314900 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

- Dobrze, w porządku, dla mnie to wszystko nadal pozostaje dziwne. W ogóle niepojętne to jest, że ogień płonie w wodzie, że umiem czytać w języku, który widzę pierwszy raz na oczy, że teraz rozmawiam z bogiem, którzy podobno są wymysłami prymitywnych i słabych umysłów, w ogóle to wszystko nadal jest dla mnie niepojętne.... takie dziwne...... nierealne.
- Ha ha ha ha - Vandora zaśmiała się. - Czy wiesz w ogóle czym są bogowie? Ludzie wyobrażają sobie bogów jako istoty im podobne, dla Nalijczyków bogowie przybierają z kolei kształt ich własnych wcieleń. Skaarjowie również mają bogów, czczą na przykład Sedimonduxa, boga wojny i chwały. Każda rozwinięta i myśląca rasa ma swoich bogów. To normalne. Siłą boską tłumaczą sobie to, czego nie rozumieją. Może rozumieją mechanizm wzrostu rośliny i czego potrzebuje, ale nie wiedzą dlaczego w ogóle rośnie. Dlaczego się umiera i dlaczego się rodzi. I tak właśnie uzupełniają swoje braki wiedzy w umysłach, aby wszystko złożyło się w całość. Wiara nie zawsze jest prawdą, ale prawda podparta jest wiarą. Prawdziwe staje się to, w co się wierzy. Dlatego właśnie wszystkie rasy potrzebują bogów. Kiedyś to wszystko zrozumiesz Roger, ale teraz proszę, nie myśl o tym. Skup się na demonach i twoim celu. Wykonując jedno, będziesz jednocześnie zbliżać się do drugiego.
- Ale co mam właściwie robić? - zapytałem po chwili.
- Przeznaczenie cię poprowadzi, o to się nie martw. A teraz żegnam, już wkrótce się obudzisz i pamiętaj, że to stało się na prawdę.
- Czyli, że ja śnię? - odparłem, ale bogini mi już nie odpowiedziała. Słyszałem jedynie syk potężnych pochodni przy ołtarzu i powiew wiatru z dziedzińca. Wiatr wdarł się do pomieszczenia i ostudził mą rozpaloną twarz, następnie rozwiał mi włosy.
    Wtedy otworzyłem oczy, jednak to wszystko mi się przyśniło. Okręciłem się z boku na plecy i spojrzałem na ścianę. Wtedy znieruchomiałem. Na ścianie znajdowało się malowidło identyczne jak z mego snu, chociaż wcześniej go nie zauważyłem. Uszczypnąłem się w policzek, aby sprawdzić czy na prawdę nie śpię. Mój sen zaczął się powtarzać i to w rzeczywistości.
- O kurczę... - powiedziałem do siebie. Podniosłem się z ziemi i spojrzałem na boginię.
- No to na razie Vandoro - rzekłem rozbawiony i pomachałem do ściany na pożegnanie.
- Chyba zupełnie już zbzikowałem. Roger, ty lepiej idź się leczyć chłopie. - dodałem, kiedy już znalazłem się na dziedzińcu.

    Do komnaty wdarł się wiatr, który przywędrował z zewnątrz. Po pomieszczeniu rozległy się szepty, ogień przy ołtarzu zadrgał.
- Powodzenia wysłańcu, niech światło będzie z tobą - odparł głos, który wydobył się gdzieś z okolic ściany, na której znajdowało się wielkie i majestatyczne malowidło Vandory.

    Ruszyłem przed siebie. Tym razem nie poszedłem do przejścia w kierunku leżącego Siriona, bo bym kręcił się w kółko. Udałem się na drugą stronę, do miejsca, które wcześniej było zabarykadowane i teraz nie wiadomo z jakich przyczyn, stanęło otworem. Usłyszałem potężny ryk. Spojrzałem w korytarz. Naprzeciwko mnie stał ogromny stwór, wyglądający jak gigantyczny brute.
- "To musi być behemont" - stwierdziłem - "Strażnik świątyni".
    Wiedziałem, że to nie jest rodzimy obrońca, ale raczej potwór postawiony na straży przez Skaarjów, aby zmiatał z powierzchni ziemi śmiałków, którzy ośmielą się przejść przez świątynię. Byłem dość wypoczęty i gotowy do walki, jednak nie chciałem mierzyć się z czymś takim.


    ISV-Kran po raz kolejny zaczął obniżać swój lot, tym razem już na dobre. Wszystkie zasoby energetyczne prawie całkowicie się wyczerpały, nie starczyło nawet energii, aby wzlecieć na orbitę. Jednak to i tak nie miało by sensu, ponieważ z taką mocą mógłby jedynie pozwolić sobie na dryfowanie w przestrzeni. Dodatkowo z tyłu ciągnął się za nim cały ogon cadverów bojowych, ostrzeliwujących powłokę.
- To już koniec z nami - rzekł Mastah, kiedy przez statek przeszedł kolejny wstrząs. - Jest ich zbyt wielu, nie damy rady zgubić ścigaczy.
- Ile nam zostało mocy? - zapytał się kapral Pelli Onsov.
- Najwyżej na godzinę lotu, nie więcej, każdy ich atak osłabia powłokę, to dodatkowo zużywa energię - odparł Mastah.
- To ją wyłączmy - zaproponował Kerig.
- Chyba nie wiesz co mówisz! - oburzył się oficer Yuri Andromov. - Wtedy jeszcze szybciej nas dostaną.
- Ale przynajmniej zaoszczędzimy trochę mocy na lot - odparł Kerig.
- To nie ma sensu - rozmówcy odwrócili się w stronę kąta sterowni, pod ścianą siedziała skulona Tatiana i wpatrywała się obojętnym wzrokiem w komputer. - Czy powłoki będą włączone czy nie i tak się w końcu rozbijemy. Lepiej już przygotować się do obrony. Mamy czynne jakieś działka?
- Tylko laserowe, wieżyczki są uszkodzone - rzekł do niej Pell.
- Zaraz to dobry pomysł! Możemy do nich strzelać! - zaproponował Kerig.
- Ale zapomniałeś, że trzeba na ten czas zdjąć osłonę... - odparł Yuri.
- Zobaczcie, przecież możemy ich ostrzeliwać, kiedy ktoś na chwilę wyłączy osłonę, wystarczy moment. - Kerig rozejrzał się wzrokiem po skupionej w pomieszczeniu załodze, szukając wsparciach. Yuri spojrzał na niego krzywo.
- On ma rację - odezwała się w końcu Tatiana. - To mogło by się udać. Ja mogę zająć się osłoną. Wystarczy wyłączyć ją tylko w sektorze z działkami, nie trzeba zdejmować z całego statku.
- Mogę iść z wami - zaproponował Pell i podszedł do rozmówców.
- Yuri? - Kerig spojrzał błagalnym wzrokiem w jego stronę. Młody oficer, chociaż trochę niechętnie, także po chwili dołączył do grupki.
- W porządku, teraz czekamy tylko na twoją zgodę Mastah - rzekł Kerig do dowódcy.
- Możecie iść, ale chyba nie muszę przypominać, że macie być ostrożni.
- Nie, nie trzeba - dodał Yuri. Pozostała część załogi przyglądała się temu wszystkiemu z lekkim zdziwieniem, jednak byli zbyt przerażeni, aby zareagować. Tylko nieliczni zachowywali zimną krew.

    Po chwili Tatiana, Pell, Kerig oraz Yuri szli już korytarzem czwartego pokładu. Na samym końcu sekcji znajdowały się kabiny sterujące laserami, które przyczepione były do powłoki promu.
- Całe szczęście, że komputer utrzymujący zasłonę jest niedaleko. Będziemy porozumiewać się przez komunikatory. Kiedy dacie sygnał, wyłączę zasłonę i po obstrzale od razu informujcie, będę ją przywracać. Wtedy odczekamy, aż energia laserowa ponownie się załaduje i znowu. - Dziewczyna dawała im wskazówki idąc w pośpiechu przez korytarz. Chociaż była bardziej naukowcem niż żołnierzem, to krytyczna sytuacja zmusiła ją do zmiany stanowiska.
- W porządku, a więc powodzenia - rzekł do niej Pell. Kiedy doszli do skrzyżowania korytarzy, Tatiana oddzieliła się od grupy i ruszyła w stronę sterowni, sprawdziła jeszcze przedtem komunikator, czy nie dojdzie do żadnych zakłóceń.
- Dobra, idziemy, biorę lewe stanowisko - rzekł Andromov.
- Ja zajmę się środkiem - odparł tuż po nim Pell.
- No to ja chyba nie mam wyboru, idę na te ostatnie - dodał Kerig.
    Cała trójka dotarła do maszynerii obsługującej lasery i usiadła na swoich krzesłach. Przez obrazy hologramowe mogli obserwować, co się dzieje poza powłoką. Odpalili ekrany.
- O kurczę... - powiedział Pell.
- Co jest Onsov? - Yuri odwrócił twarz w jego stronę.
- Patrz ile ich jest. No to będziemy mieli trochę pracy - dodał ten pierwszy.
- Tatiana, słyszysz nas? - Kerig włączył komunikator, po chwili usłyszeli głos dziewczyny.
- Tak już stoję przy przełączniku, czekam na wasz sygnał - potwierdziła Tatiana.
    Wszystko zostało przygotowane, działka laserowe zostały skierowane w stronę cadverów.
- Jesteśmy gotowi - rzekł spokojnie Yuri. - Kiedy usłyszysz "jeden", zdejmuj osłonę, kiedy "dwa" przywróć ją z powrotem.
- Zrozumiałam - potwierdziła dziewczyna.
- Gotowi wszyscy? - Yuri rozejrzał się po towarzyszach, patrzeli na niego pewnym wzrokiem. Każdy miał już ster pod ręką i włączony celownik na obrazie. - Dobra, to w porządku... uwaga..... jeden!
    Osłona została zdjęta, głowice laserowe wyszły ponad powłokę promu. Z trzech działek wyleciały błękitne strumienie energii. Nim Skaarjowie zorientowali się, że do nich strzelają, jeden z cadverów zaczął dymić i spadać korkociągiem w dół.
- Dwa! - krzyknął Yuri w komunikator.
    Osłona ponownie powróciła na powłokę, akurat w tym samym momencie, kiedy cadvery otworzyły w jej stronę ogień.
- No to wiedzą już skąd strzelamy - zauważył Pell.
- Nie szkodzi, musimy zaczekać, aż działka się załadują. Przez ten czas może pomyślą, że zrezygnowaliśmy.
    Po pewnym czasie Tatiana ponownie usłyszała komendę nakazującą zdjęcie zasłony. Tym razem poszło im lepiej, udało im się strącić kolejne ścigacze bojowe wrogów.
- Yeehaaa! - ucieszył się Kerig. Osłona ponownie została przywrócona.
- To był dobry pomysł, przynajmniej pozbędziemy się kilku natrętów. - przyznał w końcu Yuri, chociaż przyznawanie komuś racji nie leżało w jego naturze.
- Dobra, jedziemy dalej. - Pell był gotowy do ponownego ataku.
- A więc dawajmy, jeden! - wydał komendę Yuri.
    Ostrzeliwanie trwało jeszcze przez kilka chwil, jeden z cadverów podleciał niezauważony zbyt blisko działek i otworzył ogień. Środkowy laser został zniszczony. Pell stracił widoczność, obraz mu zanikł i wszystkie przełączniki wygasły. Obrócił krzesło w stronę tamtej dwójki.
- Dobra, to ja już wam nie pomogę, strącili mi laser.
    Niedługo potem Yuri również stracił obraz, ich wzrok spoczął na Kerigu, który dalej jeszcze strzelał. Kolejne cadvery znalazły się na jego koncie.
- Tatiana, dwa! - powiedział do komunikatora, po czym zasłona energetyczna przywróciła się ponownie. Był cały roztrzęsiony od emocji towarzyszących walce, jakby to on osobiście latał w pojeździe i strzelał do przeciwników. - Policzyłem je, zostało dokładnie dwadzieścia pięć.
- To i tak o dwadzieścia pięć za dużo - zażartował Pell.
- Dobra, jeden! - Tatiana zdjęła zasłonę, Kerig ponownie zaatakował. Strącił trzy ścigacze, kiedy to poczuł wstrząs i jego obraz również stał się ciemny. Laser został zniszczony.
- Tatiana, przywróć zasłonę - rzekł, po czym splótł ręce za głową i odwrócił się razem z krzesłem w kierunku kolegów. - No to chyba na tym koniec.
- Tatiana, już dosyć, straciliśmy lasery, ale przynajmniej zredukowaliśmy ich nieco. Spotkajmy się na skrzyżowaniu korytarzy.
- Zrozumiałam, już idę - odparła dziewczyna.
    Kilka minut później cała czwórka wracała w kierunku załogi, zgromadzonej w sterowni.
- Jest ich trochę mniej, ale i tak się rozbijemy już niedługo - rzekła dziewczyna.
- Przez hologram widziałem okolicę, same skały i kaniony, nie będzie łatwo - powiedział Yuri.
    Zanim dotarli do sterowni, prom zatrząsł się porządnie, aż musieli złapać się pobliskich rur, aby nie upaść. Niedaleko nich rozluźniła się neonowa lampa i rozbiła na metalowej posadce.
- No to się zaczyna - rzekł Pell obojętnym głosem, spoglądając w długi korytarz.
    W tym samym momencie ściana, która była daleko z tyłu, oderwała się, wpuszczając na korytarze ciepłe powietrze z zewnątrz. Przez otwór widać było latające ścigacze.
- Zrobili nam wyrwę! - krzyknął Kerig.
- Szybko Tatiano, idź i powiedz to Mastahowi, my musimy przygotować się do obrony! - Yuri stracił równowagę, kiedy ponowny wstrząs przeszedł po promie. Podniósł się z ziemi i ruszył wraz z Kerigiem i Pellim w kierunku windy, prowadzącej na parter, gdzie znajdowały się ekrany bezpieczeństwa. Tatiana natomiast popędziła w stronę załogi. Kiedy znalazła się na końcu korytarza, przystanęła na moment i odwróciła się w stronę towarzyszy. Oni także zwrócili wzrok w jej kierunku.
- Powodzenia... - rzekła po cichu, wiedząc, że dla wszystkich zaczną się teraz trudne chwile. Żołnierze pokiwali głowami i tym sami dali do zrozumienia, że życzą jej tego samego.
    Po chwili byli już niedaleko windy. Zabrali po drodze z ziemi stingery, które zostawili poprzedni nieproszeni goście, kiedy wdarli się na statek.



    Na szczęście nie doszło do walki. Przynajmniej pomiędzy mną a tym gigantycznym stworem. Tak się złożyło, że w tym samym czasie, w którym pojawił się behemont, wyszedł z kanionu niewielki, opancerzony Skaarj. Uzbrojony był w dość solidny, połyskujący pancerz i tarczę ochronną. Kiedy mnie tylko zauważył od razu otworzył ogień. Nie spodziewał się nawet, że behemont stanie na linii strzału.
    Stwór został trafiony i zamiast iść w moim kierunku, odwrócił swój wielki łeb w stronę wystrzelonego, błękitnego promienia energii. Behemont uniósł jedną ze swych wielkich, umieszczonych na ramionach rakietnic i wystrzelił pocisk w kierunku gada. Skaarj zasłonił się tarczą. W chwili detonacji udało mu się utrzymać równowagę, mimo że rakieta była wielkich rozmiarów, a jej siła zwaliła by niejednego żołnierza jego postury z nóg. Strażnicy zajęli się walką pomiędzy sobą i po chwili całkowicie zapomnieli o tym, co mieli zrobić.
    Wynik walki najzupełniej mnie nie interesował i nie musiałem czekać na zaproszenie do kanionu, tylko cichutko prześliznąłem się wzdłuż bramy wyjściowej i idąc w cieniu skał, dotarłem do wzniesienia. Za nim znajdowała się już tylko spadzista droga w dół. Gdy tylko zniknąłem za górką, rzuciłem się do ucieczki i popędziłem wzdłuż ścieżki, mijając po drodze dziwaczne rośliny i wystające z ziemi głazy.
    Niebo było dość ciemne, jednak wywnioskowałem z koloru chmur, że właśnie zaczyna się kolejny dzień, a ja musiałem spędzić w świątyni całą noc. Kiedy znalazłem się daleko poza zasięgiem walczących stworów, zwolniłem swój bieg i przeszedłem w marsz, obserwując dokładnie okolicę, czy przypadkiem nie czeka tu coś znacznie gorszego, niż ogromny behemont.
    Jednak to co znalazłem w kanionie, przyprawiło mnie na prawdę w wielkie zdziwienie. Na początku myślałem, że mi się coś przewidziało i spoglądam na zwykłe kamienie, ale kamienie nie mogą się przecież ruszać. Przede mną znajdowały się dwa dziwaczne zwierzaki, najwyraźniej matka z jakimś małym. Nie wyglądały groźnie, jednak przygotowałem na wszelki wypadek stingera, gdyż na tej planecie nigdy nic nie jest do końca pewne. Zwierzaki pokrywała gruba, brązowo-ceglasta skóra, poprzebijana płytkami kostnymi. Miały potężne, gadzie ogony oraz tylne kończyny, przypominające łapy słonia. Przednich nie było wcale. Poruszały się słoniowym krokiem zaledwie na tych dwóch, tylnych łapach. No i najdziwniejsza była głowa, po części kangurza i po części hipopotamia, która sterczała z potężnie umięśnionej szyi. Ale to nie koniec dziwactw. Zauważyłem, że te stwory oddychają pęcherzami powietrznymi, które na przemian naciągają się i kurczą pod gardzielą oraz wydają dźwięki, niczym mucząca krowa.
    Krowa-matka skubała właśnie rośliny bagienne, wyrastające z ziemi, kiedy zauważyła jak się zbliżam w jej stronę. Spodziewałem się ataku od jej strony z powodu małego, ale o dziwo, obydwie krowy zachowały spokój. Ten mniejszy sięgał mi zaledwie do kolan, natomiast matka przypominała wielkością miniaturkę hipopotama.
    Malec przestał skubać zielsko i szybkim krokiem podszedł w moją stronę. Zatrzymał się tuż obok mnie i zaczął wymachiwać głową na przemian w górę i w dół, poruszając przy tym ogonkiem.
- Muuuuu - usłyszałem jego pisk. Patrząc na niego, poczułem zadowolenie i radość. Przykucłem i wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Krówka dała się pogłaskać, jej skóra była chłodna i twarda w dotyku, niczym skóra jaszczurki. Nie wiedziałem czy to jest bardziej ssak czy gad. Gdyby nie ta głowa i wydawane dźwięki obstawiałbym za gadem.
    Malec zaczął się do mnie tulić i obcierać o nogi. Podniosłem więc go na ręce i podrapałem za odstającym uchem.
- Jak tam u ciebie, na pewno jesteście tutaj przetrzymywani, przez te paskudne gady, a może się mylę? - rzekłem do niego. Malec nastawił się jeszcze bardziej na pieszczoty. Kiedy podniosłem głowę, zauważyłem stojącą tuż obok jego matkę. Miała łagodny wyraz pyszczka i nie sprzeciwiała się temu, że jej dziecko się ze mną bawi. Jednak ona już nie dała się pogłaskać. Kiedy tylko sięgałem do niej ręką, odchylała łeb na boki.
    Po chwili położyłem malca na ziemi i jeszcze przez chwilę przyglądałem się tym osobliwym krowom. Potem ruszyłem w dalszą drogę.
    A dokładniej nie miałem już dokąd iść, przede mną wyrosła mroczna budowla, oświetlona na zewnątrz pochodniami, zakańczając tym samym szlak przez kanion. Kiedy dotarłem do wejścia, usłyszałem z tyłu muczenie krów. Odwróciłem się i zauważyłem, że zarówno mały jak i jego matka muczą na mnie, poruszając przy tym jednoznacznie głowami, jakby mówiły "idź na przód" i zachęcały do wejścia w mrok.
- Dzięki za wskazówki - rzekłem w ich stronę, chociaż i tak wiedziałem, że nie zrozumieją. Jednak o dziwo zrozumiały. Przystanęły nieruchomo i wydymając swoje worki powietrzne, wlepiły we mnie swoje ślepia.
    Po chwili zapuściłem się w mrok nowej świątyni. Nie była tak bogata jak tamta. Znajdowały się tu zaledwie niewielkie, granitowe mury.
    Od razu po wejściu do środka znalazłem prymitywną windę, która prowadziła do nikąd. Kiedy wszedłem na platformę i ruszyłem w górę, zorientowałem się, że tam wcale nie ma przejścia, tylko ślepo zakończona ściana. Zjechałem więc z powrotem i ruszyłem ostrożnie z przeciwny korytarz. Stinger miałem przygotowany do strzału, na wypadek kolejnego ataku potwora.
    Dokładnie tak się stało, jak przewidziałem. W świątyni na końcu korytarza znajdował się strażnik. Na początku przestraszyłem się, że będę mieć do czynienia z behemontem. Wartownik okazał się zwykłym brutem, a poznałem to po bezmyślnym strzelaniu rakietami po ścianach, zamiast dokładnie zaplanowaną obroną. Pokonałem go bardzo szybko, nawet on sam mi w tym pomógł, nadziewając się na własne pociski.
    Sądziłem, że brute strzegł wejścia do mrocznych sekretów dawnych bogów. Jednak kiedy dałem krok nad pokonanym przeciwnikiem i minąłem róg korytarza, zorientowałem się, że stoję przed otwartą przestrzenią.
Zacząłem ostrożnie posuwać się na przód, nie spodziewałem się znaleźć czegoś takiego. Miejsce, w którym się znalazłem, było czymś więcej, niż zwykłą przestrzenią albo dziedzińcem. Wszedłem na teren starożytnego teatru, z architekturą zadziwiająco podobną do tej, znanej mi z historii sztuki. Mój wzrok spoczął na rzędzie kamiennych siedzeń, powbijanych w ziemie na kształt półksiężyca, wyznaczających górny rząd widowni.
    W momencie oglądania starodawnej architektury, poczułem pod stopami wibracje, potem do mych uszów dotarł huk spadających głazów. Odwróciłem raptownie głowę. Przejście, przez które tu wszedłem, zostało zasypane ogromnymi głazami, które najwyraźniej osunęły się na skutek obluzowania. Miałem wielkie szczęście, że nie stało się to w momencie przechodzenia pod filarami, ponieważ zostałbym zgnieciony niczym mały robaczek.
    Swoją uwagę skupiłem ponownie na teatrze. Cały teren zniżał się ostro ku scenie. Kamienne trybuny zmniejszały swoje rozmiary wraz ze zbliżaniem się do centrum. Teatr okalał solidny i gruby mur. Wysoko w górze hulał wiatr, a jego świst niósł ze sobą odgłosy kołujących wysoko w górze ptaków. Uniosłem głowę do góry, zamykając przy tym oczy, aby wsłuchać się w ten tajemniczy dźwięk niesiony przez wiatr. Dźwięk ptasich skrzydeł i starodawnych pieśni. Ale pojawiło się tam jeszcze coś, jakby ryk ogromnej bestii, ryk, który był mi bardzo dobrze znany. Na początku miałem wrażenie, że to umysł płata mi figle, jednak dźwięk się powtórzył i to bardzo wyraźnie. Coś się tutaj nie zgadzało. Przypomniałem sobie o scenie, jeszcze jej nie oglądałem. Spojrzałem więc w jej kierunku. To co zobaczyłem, zamurowało mnie zupełnie. Na kamiennej scenie stał tytan, bardzo podobny do tego z mrocznej areny. Podpierał się swoimi gigantycznymi łapami o posadzkę niczym goryl, wymachując przy tym na boki swoim łbem. Zauważyłem go, a on chwilę potem zauważył mnie. Byłem wściekły na siebie, że nie spostrzegłem tak potężnej bestii, która stała na środku sceny. Na moje szczęście, tytan także nie zobaczył mnie na samym początku.
    Przez pewną chwilę nie mogłem się ruszyć, tylko patrzałem jak gad unosi z ziemi wielki głaz i ciska nim w moją stronę. Dopiero to mnie zmobilizowało. Rzuciłem się na ziemię i zdjąłem giwerę, głaz przeleciał mi nad głową. Znajdowałem się może z pięćdziesiąt metrów od niego, więc mogłem wymijać rzucane kamienie. Jednak tytan nie mógł ominąć moich rakiet. Włączyłem tryb samonaprowadzający i strzelałem tylko pełnymi, skupionymi seriami. Biegałem wzdłuż całej górnej trybuny, unikając lecących w moją stronę głazów. Gad walił łapami w ziemię, chcąc wywołać wstrząsy i strącić mnie z nóg. Jednak jego metoda okazała się nieskuteczna na tak sporą odległość.
    Adrenalina sięgała we mnie zenitu. Byłem wyczerpany od ciągłego unikania kamieni, jednak emocje nie pozwalały mi się zatrzymać. W końcu skończyły się rakiety i zmieniłem broń na flaka, potem z kolei dałem dyspersa. Dopiero teraz spostrzegłem, że broń ta ma dodatkowy dopalacz i dlatego jego energia raziła z podwójną siłą mocy początkowej.
    Tytan stawał się coraz bardziej osłabiony. Ciskał głazami, stojąc cały czas na scenie, jakby te jego ataki były tajemniczą formą przedstawienia. Kilka tych olbrzymich głazów udało mi się rozwalić w powietrzu i dzięki temu odłamki kamieni leciały na wszystkie strony, omijając przy tym potencjalny cel - czyli mnie. Jednak raz mi się nie udało. Źle odmierzyłem odległość głazu od mojej osoby. Strzeliłem zbyt późno. Kamienie posypały się tuż nad moją głową. Jeden z nich - i to ten większy na dodatek - trafił mnie prosto w klatkę piersiową. Upadłem na ziemię, moją pierś przeszył straszliwy ból, nie mogłem złapać oddechu i przez moment dyszałem niczym ryba na brzegu. Miałem wrażenie, że wewnątrz pokruszyły mi się wszystkie kości. Dotknąłem dłonią do nosa, na palcach pojawiła się krew. Ale musiałem się ratować, gdyż w moim kierunku leciał kolejny głaz. Przeturlałem się więc na bok i zacząłem dokańczać to, co już zacząłem. Posłałem całą serię wiązek laserowych w kierunku tytana, rozbijając przy tym kilka gigantycznych kamieni, lecących w moją stronę. Potwór także ledwo co trzymał się na łapach, ale mimo wszystko, chciał zrobić ze mnie miazgę.
    W końcu poddał się pierwszy i upadł na scenę, najpierw na kolana, potem całym korpusem uderzył o ziemię, a w końcu jego głowa również dołączyła do reszty.
    Ze mną było nie lepiej. Położyłem się, a dokładniej osunąłem na kamienie, lądując na plecach. Spojrzałem w kierunku nieba i obserwowałem krążące w górze, tuż nad sceną ptaki, wyglądające jak archeopteryxy, stworzenia wymarłe na Ziemi dziesiątki milionów lat temu. A może to były archeopteryxy. Teraz to i tak nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Nie musiałem się oszukiwać, wiedziałem, że jestem konający. Miałem wrażenie, że krew w moim wnętrzu opuściła żyły i krąży teraz jak jej się tylko podoba. Podejrzewałem, że kamień uszkodził mi tchawicę, a nawet aortę.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności