statystyki
314894 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

    Chłopak podbiegł do skały i zaczął przyglądać się ogromnemu obiektowi. Statek, czy cokolwiek to było, znajdował się na niewielkim jeziorze, przynajmniej jego część, a ciągnął od jednej ściany wąwozu, aż do następnej, że zagrodził mu zupełnie przejście przez dolinę. Rog zaczął szukać innej drogi, jednak na próżno. Wyglądało na to, że jedyny sposób przebycia, wiązał się z wędrówką przez tajemniczy statek obcych.
- Wspaniale... - wysyczał ze złością do siebie. Nie wyobrażał sobie, jak może się tam dostać, a co dopiero znaleźć po drugiej stronie doliny.
    Zaczął obserwować okolicę. W niewiele odległości od jeziorka, zauważył na ziemi jakiś leżący obiekt. Zbliżył się do niego pomału, wciąż obserwując otoczenie. Niedaleko wody leżał Skaarj, ten sam, który uciekł z wioski. Był nieżywy, miał przestrzelone ciało przez laser . Roger zaniepokoił się, skoro tutaj dysponowali laserami, to on nie miał najmniejszych szans na przeżycie, chyba, że zabawi się w podchody, jednak czarno to widział, ponieważ nie znał obiektu i nie miał pojęcia, co może go spotkać wewnątrz, oraz jak bardzo mają tam zaawansowaną technologię. Zastanowił się, co mogło spotkać tego gada. Doszedł do wniosku, że albo został zabity przez strażnika, bo chciał wejść nie na swój teren, albo załatwili go ze względu na odniesione rany w wiosce. Rog znał trochę okrutny system u Skaarjów-wojowników, wiedział, że słabe i chore osobniki, niezdolne do walki są po prostu zabijane, a w najlepszym wypadku, wykorzystywane do badań naukowych.
        Kiedy okazało się, że na zewnątrz nie ma nikogo, kto stanowił by zagrożenie, chłopak ruszył w kierunku wody. Przepłynięcie stawu było jedyną drogą do mostku, a następnie do obiektu obcych. Kiedy zanurzył się i zaczął płynąć, zobaczył ukrytego strażnika. Był to niewielki Skaarj z laserem w łapie, najprawdopodobniej zabójca tamtego. Rog postanowił z nim nie zadzierać, dlatego też wziął głęboki oddech i resztę drogi przebył płynąc pod powierzchnią. Wynurzył się dopiero wówczas, kiedy znalazł się przy samym końcu mostku. Wyszedł z wody i prześliznął niezauważony w kierunku niewielkiej, żelaznej bramy. Kiedy sądził, że już mu się udało, wpadł prosto na kolejnego strażnika. Takiej odmiany Skaarja nigdy wcześniej nie widział. Stwór miał posturę mniej więcej człowieka. Głowa przypominała pysk salamandry. Ubrany był w pancerz i kombinezon ochronny, a w łapach trzymał jakąś broń, którą skierował na intruza.
    Rog odruchowo odskoczył na bok.
- Golidieeeee! - krzyknął strażnik, a jego mowa bardzo przypominała głos robota. Następnie wystrzelił serię drobnych pocisków, które powbijały się w ziemię. Reakcja człowieka była błyskawiczna, skoczył na prawą od gada stronę, zamachnął się swoim działkiem i przyrżnął porządnie napastnikowi w głowę. Ku swojemu zaskoczeniu, strażnik od razy stracił przytomność i osunął na ziemię. Strzegł on bramy, prowadzącej do kompleksu obcych. Rog przyjrzał się mu dokładnie, a następnie ściągnął pancerz ze strażnika, ponieważ sam chodził bez żadnej osłony, gdyż wszystko odebrali mu przed walką z tytanem. Gad na szczęście miał podobną do niego budowę i dlatego pancerz pasował idealnie. Oprócz tego zabrał mu broń i następnie oparł nieprzytomnego o skałę, ponieważ taki cios, jaki mu zaserwował sprawi, że ocknie się dopiero za parę godzin.   
    Stanął przed bardzo trudnym zadaniem. Przed nim znajdowały się stalowe wrota, prowadzące w nieznane. Praktycznie jedyną bronią, jaką dysponował, było działko przeciwlotnicze, nie wliczając rakietnicy pozbawionej amunicji oraz nowo nabytej broni obcych, o nieznanym działaniu. Rog dziwił się, że taki wielki obiekt pilnuje tylko dwóch strażników. Być może Skaarjowie nie mają na planecie żadnych wrogów i stąd tak małe środki bezpieczeństwa.

    Chłopak ostrożnie przekroczył próg, drzwi rozsunęły się na boki z metalicznym brzęknięciem. Za nimi znajdowały się kolejne, bliźniacze do tych pierwszych i również otworzyły się bez problemów.
    Pierwszy widok wnętrza kompleksu zamurował Rogera. To wcale nie był statek, tylko zintegrowany ze skałami obiekt. Znalazł się w pomieszczeniu z windą, prowadzącą całe dziesiątki metrów w górę. Na szczęście nikt tego nie pilnował, nawet nie było tutaj wieżyczek ani jakichkolwiek czujników, które powinny znajdować się w takich miejscach. Na dole leżało pełno skrzyń i znajdowały jakieś drzwi. Kiedy chłopak tak się rozglądał, zauważył przełącznik, najprawdopodobniej służący do ściągania windy. Chciał już podejść do niego, ale w przeciwnym rogu zauważył coś zupełnie innego.
- Amunicja do rakietnicy! - zakrzyczał z radości, aż echo poleciało ku górze, wzdłuż skalnego tunelu, gdzie znajdował się szyb windy. Rog nie wiedział, jak mógł tak lekkomyślnie postąpić. Rozglądnął się, czy nikt tego nie usłyszał i nie zleci się tu zaraz, cała chmara obcych. Na szczęście tak się nie stało. Rogera zdziwiło, że amunicja leży sobie beztrosko na ziemi i to na dodatek, do takiej silnej broni. Zrozumiał, że Skaarjowie posługują się identyczną bronią jak Ziemianie, a tamta rakietnica w świątyni, to w gruncie rzeczy nie był jedyny egzemplarz na planecie.
    Kiedy załadował już cały magazynek, czuł się bardziej pewny siebie, następnie poszedł i przycisnął przełącznik, chcąc sprowadzić na dół windę. I rzeczywiście, dźwig zaczął schodzić z góry. Kiedy dotarł do ziemi i drzwiczki zabezpieczające opadły w dół, człowiek stanął oko w oko ze Skaarjem uzbrojonym w rakietnicę. Obydwoje byli zaskoczeni. Gad ruszył błyskawicznie przed siebie, jednak zamiast Rogera, dopadł przełącznik i coś przy nim zrobił, wtedy dopiero odwrócił się w stronę intruza i spojrzał groźnym wzrokiem. Był bardzo podobny, do tego z doliny, jednak trochę od niego większy. To musieli być wyżsi rangą Skaarjowie niż tamci z kopalni, wskazywał na to ubiór i skomplikowane słowa.
- Lusije! - krzyknął gad, po czym wystrzelił w Rogera rakietę.
    Zaczęli walczyć pomiędzy sobą. Chłopak w ostatniej chwili skoczył za skrzynię i również wypuścił w gada swoją własną serię. Znajdował się na lepszej pozycji, ponieważ Skaarj nie miał przed sobą żadnej osłony, więc przyjął na siebie pierwszy ogień, aż wyleciał w powietrze. Jednak nic mu się nie stało, miał na sobie twardy pancerz. Wyjął zza pasa malutkie minidziałko i puścił z kolei serię w Rogera. Pociski przeleciały przez pomieszczenie, jednak stalowa skrzynia dobrze ochroniła człowieka.
    W końcu starcie wygrał Roger. Gad po krótkiej wymianie ognia został pokonany i osunął się na ziemię. Chłopak podbiegł do przełącznika. Dopiero teraz zrozumiał czemu służy na początku ten pośpiech : mechanizm został zablokowany.
- No fajnie i co teraz? - wymamrotał do siebie. Jego wzrok przesunął się w kierunku ukrytych w cieniu drzwi. Postanowił sprawdzić, co się za nimi ukrywa. Przygotował rakietnicę, po czym ostrożnie wszedł do środka. Za drzwiami był tunel, a wokół niego latały jakieś dziwne hologramy, krążąc nad niewielkim mostkiem. Wszystkie ściany wykonano z metalu. Hologramy okazały się niegroźne i chłopak bez kłopotu przeszedł po mostku na drugą stronę. Wszedł do niewielkiej sali kontrolnej. W kompleksie zaczęło coś wyć.
- Kurczę blade! - powiedział sam do siebie, kiedy na korytarzu rozległ się alarm. Hologramy pełniły funkcję czujników. W sali kontrolnej natknął się na kolejnych strażników. Byli to dwaj szczupli Skaarjowie. Błyskawicznie zaczęli coś do siebie mówić w tym dziwnym języku i otworzyli ogień. Roger odskoczył w bok, przywarł do ściany, wykorzystując ją jako tarczę. Gady ruszyły z furią w jego stronę. Pierwszy z nich, dostał serią z działka. Ten sam los spotkał drugiego, który stał się łapaczem metalowych odłamków. Podłogę zalała zielona krew.
    Alarm nie ucichł. Roger rozejrzał się po pomieszczeniu. Na środku stała tablica informacyjna. Na szczęście do translatora wprowadzono język Skaarjów i nie było problemu z odczytaniem wiadomości. Informacja dotyczyła dwóch przełączników, mogących odblokować windę, w przypadku jej wyłączenia.
- I właśnie o to mi chodziło...
    Chłopak odbezpieczył windę i ruszył w powrotną drogę. Udało się, kiedy wszedł na stalową kładkę, winda ruszyła łagodnie w górę, podążając przez skalisty tunel.
    Rog dotarł na szczyt. Znalazł się poza zasięgiem skał, ponieważ tutaj zaczynał kompleks obcych i wszystko wykonane było z metalu. Winda zatrzymała się w małym przedsionku. Trezorańczyk stanął na żelaznej posadce i ruszył wolno w kierunku następnego pomieszczenia. Kiedy tylko wystawił na zewnątrz głowę, zauważył skierowane w jego kierunku trzy bronie.
- W porządku, to jakiś z naszych - powiedział pierwszy żołnierz, po czym pozostali schowali giwery.
- Co tu się u licha dzieje? Kim jesteście?- zapytał zaskoczony Roger.
- Jestem Malakai, a tych dwoje to Sirion i Evard. Zwialiśmy z Vortex'u, założę się, że ty także, jeśli tak to gratuluje, że udało ci się dotrzeć aż tutaj. - Roger nadal był zdezorientowany, nie myślał nawet o tym, że spotka jeszcze po drodze innych ludzi, a już na pewno nie w takim miejscu.
- Tak zgadza się, jestem również z Vortex'u. Co wy tutaj robicie? - zapytał ponownie.
- A nic, tylko podziwiamy widoki - odparł z rozbawieniem Sirion. - Szliśmy przez dolinę i to coś wyrosło nam na drodze. Było nas więcej, ale sporo niestety kopnęło w kalendarz. Załatwiliśmy jakiegoś Skaarja na zewnątrz z lasera i paru tutejszych. Nie wiemy jak się dostać do wyższych hangarów fabryki. Nie znamy języka Skaarjów, a sporo jest tu przydatnych informacji.
- Dokładnie - przerwał mu Evard - wiedzą, że biegamy po pomieszczeniach, ale nie mogą nas znaleźć. Teraz weszliśmy tutaj, bo chyba tu jest najbezpieczniej i myślimy co dalej.
- Wspominałeś, że to jakaś fabryka tak? - zwrócił się Rog do Siriona.   
- Tak nam się wydaje, produkują tu jakąś cuchnącą biomasę, zobacz. - Sirion machnął swoim laserem w kierunku położonego niżej kompleksu. Znajdowała się tam zielonkawa woda, poprzecinana stalowymi chodnikami. - Nie wiem, po co im to jest. Gady nieźle się urządziły. Szkoda, że nie znamy pisma Skaarjów. Pełno tu przydatnych wskazówek.
- To chyba macie szczęście. Mam translator. - Cała trójka zwróciła się zdziwiona w kierunku przybysza.
- Spadasz nam z nieba chłopcze! A tak w ogóle, jak masz na imię? - spytał się    Malakai.
- Roger.
- To słuchaj Roger, widzisz tą tablicę? - Malakai wskazał ręką w kierunku kolorowego hologramu z dziwnym pismem. - Sądzimy, że tam jest napisane coś na temat bocznych drzwi. Chyba ukrywają za nimi coś ważnego, bo są zamknięte. Chodźmy tam i nam wszystko przetłumaczysz. Kilku wrogów już sprzątnęliśmy. Najgorsze są te salamandry pływające w ciekach, plują jakimś zielonym świństwem.
- Znam je, to slithowie, w świątyni było ich pełno - wyjaśnił Roger.
- Tak, również przeszliśmy przez świątynię, ale nie dało się zabrać.... skąd to masz?! - spytał się Evard, wskazując na rakietnicę.
- Właśnie ze wspomnianej świątyni. Dzięki pomocy tubylców udało mi się ją zdobyć - wyjaśnił z dumą chłopak.
- I sam przeszedłeś przez to miejsce?
- Niezupełnie.... był ktoś ze mną, ale.... niestety - Rog spuścił głowę. - To znaczy nie zginęła, ale zabrali ją gdzieś Skaarjowie swoim statkiem.
- Twoja dziewczyna? - Malakai nie chcąc robić przykrości przybyszowi, zadał to pytanie dość poważnie.
- Nie! Ale zabrali ją z mojego powodu. Była na patrolu i oddaliła się od wioski. Wtedy została porwana.
- Nie martw się, to nie twoja wina, tylko tych przeklętych gadów - odparł pocieszająco Evard.
- Dobra chłopaki. Schodzimy na dół, mam nadzieję, że skoro dotarłeś aż tutaj, to umiesz się tym posługiwać - rzekł Malakai, wskazując na rakietnicę. - Nie wiem, jak ją zabrałeś, ale nam za nic w świecie nie udało się tego zrobić, mimo, że w świątyni byliśmy liczniejsi niż teraz. Słuchajcie, idziemy wszyscy razem. Przetłumaczymy te informacje i musimy jakoś wejść na górę.
- Zaczekajcie - przerwał mu Roger. - Lepiej chodźmy dwójkami. Ktoś pójdzie ze mną, kto zna położenie wszystkich tablic, a reszta zaczeka przy tych drzwiach i będzie pilnować przejścia. Jak zaatakują całą grupę, to mogą nas wszystkich załatwić na raz. A tak to druga grupa może przyjść od tyłu ze wsparciem. Zresztą dwie osoby robią mniej hałasu niż cztery.
- Trochę masz rację - rzekł Malakai. - Zgoda, popilnujemy wraz z Evardem tego miejsca, idź z Sirionem, pokaże ci wszystko.

    Cała czwórka wyskoczyła ze swojej kryjówki do wody, a następnie wyszła na brzeg, nieopodal pierwszej tablicy informacyjnej. Podłoga wyglądała jak lustro, aż można się było w niej przyjrzeć i na dodatek była śliska jak lód, że Sirion stracił równowagę i runął na plecy.
- Hahaha - Evard nie wytrzymał i buchnął śmiechem na widok leżącego towarzysza.
- I z czego się tak pałko ryjesz?! - Sirion podstawił nogę Evardowi, po czym ten także się wyłożył. - Teraz pooglądaj sobie widok z podłogi.
- Wstawajcie, robicie za dużo hałasu - skarcił ich Malakai, po czym zwrócił się do Rogera, kiedy stanęli przy tablicy informacyjnej. - Możesz to przeczytać?
- Raczej tak. - Rog przyjrzał się napisom i wyjął z kieszeni translator. Tłumacz od razu rozpoznał pismo :

    "Stan zabezpieczenia: U wejścia wykryto intruza. Aktywuję ekrany                bezpieczeństwa w laboratorium badawczym i hydrosekcji .Wszystkie elementy zespołów skierują się do sekcji A, B oraz C, aby zapobiec wtargnięciu intruza do windy nr1"

- Winda? Nie ma tu nigdzie żadnej windy - odparł Sirion podnosząc się z posadzki.
- Na dodatek ktoś na dole włączył alarm, teraz nas pewnie wszędzie szukają - zauważył Evard.
    Roger nic nie odpowiadał, nie chciał się przyznawać, że alarm został włączony z jego powodu. Zresztą teraz nie miało to tak wielkiego znaczenia.
- Trzeba odczytać inne tablice - dodał po chwili.
- W porządku, ja i Evard zostajemy, ruszajcie, ale bądźcie ostrożni. - rzekł Malakai, po czym sprawdził stan swojej broni.
    Podobnie jak cała trójka był wyposażony w lekki, przenośny laser, jakimi dysponowali żołnierze ze statku Vortex Rikers. Wyglądał na najstarszego z całej trójki. Miał posturę żołnierza, włosy krótko przystrzyżone i wojskowe ubranie oraz tytanowy pancerz na piersi. Evard był szczupłym brunetem, miał długie włosy związane z tyłu w kucyk, wzrostem dorównywał Rogerowi. Sirion zdawał się być najmłodszy z nich, nie miał wojskowego ubioru, chodził po cywilnemu. Oderwał sobie dwa rękawy od koszuli, aby nie krępowały mu ruchów. Na prawym ramieniu miał przewiązaną przepaskę, podobnie jak na czole.
   
    Roger, trzymając w pogotowiu rakietnicę, ruszyli wraz z Sirionem w labirynt korytarzy, posuwając się po stalowych kładkach, pod którymi pływała zielonkawa woda. Na szczęście nie natchnęli się jak na razie na żadnego wroga.
- Tam jest kolejna - rzekł Sirion, kiedy znaleźli się przy następnej tablicy. Chłopak włączył translator i przetłumaczył napis:

        " Status sali sterowania : Ciśnienie ustalone, sala zamknięta.
                    Brak dostępu za wyjątkiem sytuacji kryzysowych"

- Chyba już wiem, tu chodzi o tamte drzwi - odparł Sirion.
- Czekaj... "Ciśnienie ustalone". Coś mi się wydaje, że w tej sali jest kontrola poziomu wody.
- A może nie chodzi o tą sale z zamkniętymi drzwiami? Tutaj jest pewnie pełno takich pomieszczeń.
- Ale nie sądzę, by pisali coś na temat sali w innym końcu kompleksu, no pomyśl?
- Coś ci jeszcze muszę pokazać, tędy. - Sirion poszedł pierwszy w kierunku kolejnego korytarza, nie zauważając przy tym przeszkody leżącej na ziemi. Omal się o nią nie przewrócił. - A niech to!
- To wygląda na martwego slitha. Czy to wasza robota? - spytał Rog.
- Tak, zawsze jak tędy przechodzimy, muszę się o niego potknąć! Nieźle mi przypalił skórę. - Sirion odsłonił kawałek materiału na ramieniu. Roger aż ściągnął brwi.
- Paskudna rana, nie chcę cię straszyć, ale może być zakażona. Ten ich jad to trucizna.
- Pomartwię się tym potem, teraz na razie nic mi nie jest. O zobacz, to chciałem pokazać.
    Niski korytarz prowadził do ślepego zaułka. Nie było tam nigdzie świateł, ponieważ cieki dawały jasny, fosforyzujący blask, a dodatkowo tablica informacyjna emitowała czerwonawą poświatą. Rog po raz kolejny wyciągnął translator i włączył tłumacza:

    " Status osuszania: Poziom biocieków normalny. Wszystkie pompy sprawne. Sekcja C pusta, gotowa w przypadku wycieku. Bądź pewny, że rura jest regularnie kontrolowana"

- Nadal nic? - zauważył stojący w korytarzu towarzysz. Rog odwrócił się w jego stronę, jego oczy omal nie wyszły z orbit.
- Padnij! - krzyknął do Siriona. Chłopak nie wiedział co się dzieje, ale wykonał błyskawicznie polecenie. Roger załadował rakiety i wymierzył w kierunku zbliżającej się postaci. Slith był już gotowy do wystrzelenia porządnej dawki trucizny, jednak wojownik okazał się szybszy. Trzy skumulowane rakiety zetknęły się z miękkim, oślizłym ciałem. Stwór poleciał z wielką prędkością na ścianę, po czym osunął się i wpadł bezładnie do wody. Sirion uniósł głowę i obejrzał się za siebie.
- Mało brakowało, dzięki!
- Nie ma sprawy, na czym to ja skończyłem? - kontynuował Roger.


- Słyszałeś to? - szepnął Evard do Malakaia, stojącego niedaleko zamkniętego wejścia.
- Tak, coś pstryknęło w drzwiach.
- Nie, chodziło mi o strzał. Oni się tam z kimś biją.
- Też słyszałem, może coś spadło i stąd ten hałas? - powiedział Malakai. - Ale lepiej to sprawdźmy.
Ev oparł się plecami o zaryglowane drzwiczki i omal nie stracił równowagi.
- Ej, patrz! Otwarte! - rzekł z entuzjazmem, odsuwając się od wrót.
- To chyba ich robota. Udało się! - skomentował Malakai.

    Po chwili z korytarza wyłonił się Roger wraz z Sirionem. Czekająca dwójka spojrzała zadowolona w ich stronę.
- Dobra robota Roger, otworzyłeś drzwi - pogratulował mu Ev.
- No przyznaję, że coś tam porobiłem, ale nie wiedziałem, że drzwi się otworzyły. Zgodnie z tym, co się dowiedzieliśmy, powinna tu być stacja kontroli poziomu tej cieczy. - odparł skromnie.
- Zaraz sprawdzimy, co tam jest. Rog, chodź ze mną, wy pilnujcie wyjścia. - Malakai przekroczył próg niewielkiego pomieszczenia, wyłożonego brązowawym metalem. Pod ścianą był dość spory przełącznik. - Miałeś rację, jest!
    Obok przełącznika znajdowała się informacja, dokładnie taka, jaką    Roger spodziewał się tu zastać. Przełącznik okazał się aktywatorem pomp, które odprowadzały biocieki.


- Co jest, skąd się tu wzięła woda, przecież wszystko było na dole! - syknął strażnik do sąsiada.
- Ktoś chyba uruchomił pompy w niższej części Terraniuxa- odparł ten drugi.
    Strażnicy krążyli wokół rdzenia w samym sercu kompleksu, obserwując jak boczne baseny w rozstawionych symetrycznie pomieszczeniach wypełniają się wodą. Kilku Skaarjów pobiegło do krawędzi i patrzało, jak cieków wciąż przybywa. Po paru chwilach poziom wody ustabilizował się.
- Patrzcie, cała woda z dolnej sekcji jest tutaj, czy ktoś dostał jakiś rozkaz? - spytał kolejny strażnik.
- Ja nic nie wiem. - odpowiedział mu najbliżej stojący Skaarj. - Może to któryś ze strażników z dołu, pilnują oni korytarzy przed tymi ludźmi.
- O tu jesteście - do grupki gapiów podszedł wysoki i szczupły Skaarj, ubrany w solidny pancerz, prawdopodobnie jakiś dowódca oddziału. - Znaleźliście ich?
- Nadal nic, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Nie ma ich ani w ogrodach botanicznych, ani przy windach, nigdzie.
- Szukajcie dalej, krążą pogłoski, że jeszcze jeden dostał się na teren Terraniuxa. Macie ich wszystkich złapać, nie pozwolę na to, by jakieś larwy biegały po całej fabryce biomasy - wysyczał dowódca.
- Tak jest, już się bierzemy za dalsze poszukiwania.
    Dowódca oddalił się, grupka Skaarjów przestała patrzeć się na biocieki i rozbiegła się po całym piętrze.


- Ty patrz! - Evard wskazał palcem w kierunku miejsca, gdzie przed chwilą jeszcze była woda. - Wszystko znikło, są tylko same, omulone ściany.
- I to w jakim tempie - dodał zdziwiony Sirion.
    Chwilę później z pomieszczenia sterującymi pompami wyszedł Roger wraz z Malakaiem. Ich również zaskoczył brak cieków i olbrzymia przestrzeń, jaka się przed nimi ukazała.
- O rany - Rog szepnął bardziej do siebie, niż do towarzyszy, wpatrując się w swoje dzieło. - Czy tego się tu właśnie spodziewaliście?
- Nie wiedzieliśmy, że przejście może być ukryte pod wodą. W ogóle nie przyszło nam do głowy, że tu mogą być jakieś mechanizmy uruchamiające pompy - odparł Malakai. Cała trójka zamilkła na chwilę, jednak każdy wiedział co teraz nastąpi.
- Chyba musimy tam zejść - odparł w końcu Ev, ponieważ wszyscy tylko czekali, aż któryś z nich wypowie to zdanie.
    Korytarze zdawały się być puste, nawet Roger nie wychwycił nawet najdrobniejszego dźwięku, co oznaczało, że nie ma tu jak na razie ani jednego przeciwnika. Malakai zeskoczył w dół i wylądował w miejscu, gdzie jeszcze kilka chwil temu była woda. Teraz cały ten obszar zajmowały żelazne korytarze i wielkie rury, oblepione zielonym szlamem oraz glonami. Kiedy cała czwórka znalazła się już na dole, ukazał im się cały labirynt rur, albo raczej korytarzy, wyglądających jak rury.
Wszystkich ogarnął lęk, spotęgowany dodatkowo przez nienaturalną, jak na takie miejsce, ciszą.
- Dobra, trzymajmy się razem, niech nikt się nie oddala - nakazał wszystkim Malakai.
    Roger poszedł pierwszy, trzymając przez sobą gotową do strzału rakietnicę. Malakai szedł na końcu, rozglądając co chwilę za siebie. Evard zdawał się kompletnie nie odczuwać żadnego napięcia, oglądał architekturę obcych, jakby był na jakieś wycieczce. Sirion natomiast bardzo wczuł się w rolę żołnierza, wymierzał laserem w korytarze i był gotów strzelić do wszystkiego, co wyskoczy zza rogu. Blade lampki przyczepione do sufitu dawały słaby blask, rury nabrały koloru zieleni, ponieważ glony świeciły własnym, tajemniczym światłem. Roger wyprzedzał ich przy każdym zakręcie i przy każdej rurze. Kiedy zauważył, że droga jest wolna, nawoływał gestem towarzyszy. Przechodzili przez kolejne rury, by po chwili wspiąć się na betonowe podwyższenia i znów wejść w kolejny labirynt.
- Tutaj nic nie ma - rzekł stanowczo Evard, że echo jego głosu narobiło takiego hałasu, jakby ktoś uderzał młotem pneumatycznym. Pozostała trójka zerwała się raptownie i skierowała oczy w jego stronę.
- Co za głupiec - puknął się w czoło Sirion.
- Zwariowałeś? Twój głos pewnie dotarł nawet do Vortex'u - wysyczał do niego Malakai.
- Ale tutaj na prawdę nic nie ma, kręcimy się chyba w kółko, to jakiś zamknięty obiekt. - Kiedy Ev zaczął wygłaszać swoje poglądy, Roger oddalił się na chwilę od grupy, jednak zaangażowana w rozmowę trójka nawet tego nie spostrzegła. Chłopak wspiął się na betonowe podwyższenie, oblepione zielonymi roślinami wodnymi i spojrzał w kolejny korytarz. Coś mu się tu nie zgadzało, jakby wyczuwał, że nie są sami i od dłuższego czasu ktoś ich śledzi. Jednak nie chciał tego mówić towarzyszą, aby nie wywoływać paniki.
- Dobrze, przepraszam, mówiłem takim tonem jak zwykle, nie wiedziałem, że te rury są takie czułe - kontynuował Evard.
- Lepiej jest mówić szeptem, albo wcale, zwłaszcza, że jesteśmy owcami w stadzie wilków i to na dodatek na ich terenie - rzekł Malakai.
- Ale przynajmniej uzbrojonymi owcami - dodał Sirion.
- Chłopaki.... - Rog zaczął podążać tyłem w ich stronę.
- To teraz lepiej ani słowa.
- Dobrze, już się nie odezwę.
- Ej, chłopaki... - Rog dotarł do grupy, jednak nadal nie odwracał się w ich kierunku.
- Co ci jest Roger? - Sirion pierwszy zauważył dziwne zachowanie się towarzysza. Zwrócił oczy w tą samą stronę co on i zesztywniał. Po chwili wszystkie rozmowy ucichły i nawet wskazanie ręką w stronę źródła niepokoju przez Rogera okazało się zbędne.
- O Boże.... - szepnął z przerażeniem Malakai. U szczytu podwyższenia, z którego wrócił Roger stała cała gromada slithów, która zdawała się oglądać przedstawienie.
- W nogi! - krzyknął Rog. Wszyscy jednocześnie zaczęli biec w przeciwnym kierunku. Stadko slithów ruszyło w pościg. Na lądzie stworzenia te nie poruszały się tak zgrabnie jak w wodzie, ponieważ musiały pełzać swoimi wężowatymi ciałami. Przednią stronę, wraz z kończynami, unosili do góry, że wzrostem spokojnie przewyższali dorosłego człowieka.
- Skąd się ich tu tyle wzięło?! - krzyknął Ev do biegnącego z przodu Rogera.
- Chyba z odpływu tej cieczy, musieli być strażnikami podwodnych kompleksów - odparł.
- Ale czemu nas wcześniej nie zaatakowali, na pewno wiedzieli, że tu jesteśmy - kontynuował Ev.
- Ale nie wiesz, że największa siła tkwi w grupie? - wtrącił się Malakai.
    Przebiegli spory odcinek drogi, sami nie wiedzieli, czemu uciekają, skoro byli uzbrojeni w broń palną, a nie jak ich przeciwnicy w żrącą ślinę. To chyba musiał być nagły impuls. Po chwili, kiedy stracili już ich z oczu, zatrzymali się dla zaczerpnięcia tchu. Tylko Roger stał niewzruszony i nie zmęczył się ani trochę. Sirion, łapiąc oddech, obejrzał się za siebie.
- Zgubiliśmy ich? - zapytał.


    Prix nie był prawdziwym Skaarjem, nie był też prawdziwym krallem. Był natomiast stworzeniem pośrednim między jednym a drugim, chociaż z wyglądu nie przypominał ani jednego, ani drugiego. Pierwsze, co go odróżniało od innych, to niesłychanie krótkie imię, w przeciwieństwie do długowyrazowych nazwy innych Skaarjów. Został obdarzony bardzo niskim wzrostem i wątłym, chudym ciałem, jednak to nie ze względów naturalnych, ale przez nieudane manipulacje genetyczne. Nie przypominał wojownika w żadnym calu, dlatego od zawsze stanowił obiekt wyzwisk i pośmiewiska wśród swoich rasowych towarzyszy. Jego skóra miała błękitny odcień i małe płytki kostne na grzbiecie. Drobne kończyny nie radziły sobie za dobrze z bronią. Jednak zamiast siły posiadał niezwykłą zwinność i przebiegłość, wydawało się, że jest urodzonym szpiegiem i mistrzem maskowania. Jednak nikt na Terraniuxie nie traktował go poważnie. Gad zdawał się być popychadłem i obiektem śmiechu. Pełnił tu rolę posłańca i biegał tylko od jednego Skaarja do drugiego, przenosząc informacje. Strasznie go to drażniło, jednak co mógł na to poradzić? Nie mógł nikogo pobić ani nawet nie mógł donieść na nikogo, kto mu dokuczał. Był zwykłym kozłem ofiarnym. Kiedyś poskarżył się oficerowi, że jeden ze snajperów oblał go dla rozrywki smarem od ścigacza. Jednak oficer nic, tylko się roześmiał i powiedział mu na odchodnym, że się tym zajmie. Jednak zawsze wszystko kończyło się tak samo. Nikt nigdy nic nie zrobił w tych kwestiach, tylko mówiono mu cokolwiek, aby się odczepił. Prix często się zastanawiał, dlaczego jeszcze żyje, skoro i tak nikomu nie jest potrzebny. Doszedł do wniosku, że bez niego było by tutaj nudno, ponieważ nie było by na kim się wyżywać i robić głupkowatych żartów. Kilka razy próbował się zbuntować i pokazać innym swoje fochy. Wtedy wskakiwał do pustych rur i rzucając przekleństwa na towarzyszy, biegając po całym kompleksie. W ciasnych dziurach to on był panem, ponieważ żaden wielki i umięśniony Skaarj nie mógł go dopaść w rurze. Takie igraszki kończyły się zwykle tym, że do rur wpuszczano ciecz, aby go siłą stamtąd wykurzyć. Kiedy w końcu wypadał oblepiony szlamem z labiryntu, wszyscy, których wyzwał dawali mu jakąś niepoważną nauczkę. Zwykle oblepiali go glonami tak długo, aż uformuje się kulka, a następnie turlano nim po ogrodach botanicznych. Potem był śmiech, kiedy chodził nieprzytomny od ściany do ściany i obijał się o nie, niczym owad o szyby.
    Jednak po ostatnim takim incydencie Prix stwierdził, że przebrała się już miarka. Próbował uciec z Terraniuxa. Ale niestety, gdy tylko dotarł do wyjścia na przełęcz Elbow, został schwytany przez strażników i zawrócony z powrotem. Jednak nim to nastąpiło, najpierw spuścili go z długiej kładki, prowadzącej do przełęczy z docinkiem " Jak leci malutki". Prix w duchu przysiągł im zemstę za to wszystko, czekał tylko na odpowiednią okazję, aby im się przeciwstawić i zrobić coś na złość.
    Szedł teraz przez środek okrągłego, przyciemnionego korytarza i co jakiś czas mijał biegających strażników oraz żołnierzy, którzy wykrzykiwali coś na temat intruzów z dolnych sektorach. Nikt na niego nie zwracał uwagi, wszyscy zdawali się być bardzo zajęci. Jednak w pewnym momencie przed gadem zatrzymał się wysoki i szczupły Skaarj, cały obkuty w pancerz.
- Co tutaj robisz? Czemu nie pomagasz w szukaniu intruzów? - rzekł do Prixa.
- Nikt mi nic nie mówił o żadnych obcych. Nie wiem co tu w ogóle się dzieje - odparł spokojnie, opierając się grzbietem o ścianę korytarza.
- Podobno na dole grasują te istoty z rozbitego statku. Chcemy zabezpieczyć ogrody botaniczne. Jeśli zniszczą nasze rośliny, nie będziemy mogli produkować biomasy!
- A szuka ich ktoś na dole? - spytał się Prix. Skaarj spojrzał na niego zdziwiony, po czym przyszła mu do głowy pewna myśl. Wiedział, że nikt nie zejdzie na dół z własnej woli, ponieważ każdy bał się, że dostanie laserem od intruzów. Podobno ludzie zostali zatrzymani przez slithów, ale nikt nie chciał tego sprawdzić, chociaż na dole zrobiło się coś bardzo cicho.
- Słuchaj Prix - odparł po chwili namysłu. - Wiemy, że jesteś najzwinniejszy i najsprytniejszy z całego Terraniuxa, więc dlatego ty pójdziesz na dół i ich odnajdziesz, zgoda?
- Nie ma mowy, zostaje tutaj - uparł się gad.
- Dobra mały, starczy tego, złaź na dół i idź sprawdzić, co się tam dzieje. Już! - Prix wystawił zęby i chciał się sprzeciwić, ale potężny Skaarj chwycił go łapą za grzbiet i uniósł do góry. Malec próbował go podrapać, jednak nie mógł dosięgnąć pazurkami do przeciwnika, który trzymał go z dala od siebie i ruszył w kierunku bocznego korytarza. Zatrzymał się dopiero w miejscu, gdzie zaczynał szyb wentylacyjny, prowadzący na dół, z wypustem prosto do wody.
- Odszukaj ich - rzekł, wrzucając Prixa do szybu. Gad szarpiąc się mocno, poleciał na dół i zamiast wpaść do wody, wyleciał prosto na oblepiony glonami beton.
- Auć! Zapłacicie mi za to potwory! - wysyczał, patrząc się w kierunku miejsca, z którego wypadł. Miał już dość tego, że inni uważają go za pomiatadło tylko dlatego, że był inny i bardzo malutkiej postawy.
    Kiedy podniósł się z ziemi i rozmasował obtłuczone od upadku mięśnie ogona, zauważył, że nie wpadł do wody. Zdziwiło go, że nie ma tu cieczy, ale prawdę powiedziawszy, nawet nie zwracał na to uwagi, co się działo w Terraniuxie. Uważał, że to nie jego sprawa, niech obcy zniszczą tę ich przeklętą fabrykę i zakończą produkcję cuchnącego, zielonego świństwa.
    Szedł korytarzem przypominającym rurę i dopiero teraz zorientował się, że jego serce zaczyna bić coraz szybciej. Bał się. Wiedział, że nie ma broni i jeśli natrafi na tych intruzów, którzy podobno biegają po fabryce, to na pewno zginie na miejscu. Dotychczas nie widział nigdy jeszcze na oczy prawdziwego człowieka, chociaż znał ich język, ponieważ Skaarjowie potrafili dzięki swojej technologii przerabiać komórki mózgowe i wszczepiać wektory pamięciowe, skolonowane od innych gadów. Dzięki temu rodzili się już gotowi piloci, szpiedzy, żołnierze i strażnicy. Jednak Pirx nie był dostatecznie kontrolowany podczas fazy embrionalnej. Dlatego teraz ma takie problemy.
    Kiedy przeszedł już pewien odcinek drogi, natrafił na okropny widok. Na ziemi leżały ciała slithów, albo dokładniej to co z nich pozostało. Wszędzie znajdowała się zielona krew. Większość miała przestrzelone organizmy wiązkami laserowymi, jednak niektóre osobniki zostały dosłownie rozerwane, jakby dostały rakietami. Prix zesztywniał ze strachu, chciał uciekać z krzykiem i jednocześnie chciał skulić się i trząść niczym galareta. Pamiętał, co uczono go na temat ludzi - że są to okrutne, bezmózgowe istoty, prymitywne, których trzeba się pozbywać od razu, gdy tylko się ich zobaczy. Podobno to oni zaatakowali Hybrydę wiele lat temu. Teraz okazało się, że chyba jego nauczyciele mieli rację.
   




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności