statystyki
314869 Odsłon
Online: 1
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

PLAN DZIAŁANIA :

    Pierwsze promienie słońca dotarły już do Trezoru, ale miasto nadal było uśpione, nikt nie wiedział o tym co się wydarzy za paręnaście godzin. Jedynie pojedyncze osoby przeszły raz na jakiś czas przez główną drogę.
    Ardona wstała dzisiaj wcześniej niż zwykle, jakoś nie mogła zasnąć. Wyszła więc na zewnątrz, aby pochodzić trochę z Alarikiem i być może przywrócić poczucie senności. Powietrze zaczynało się nagrzewać, ale na upały było jeszcze za wcześnie. Dziewczyna minęła kamienny łuk, który był początkiem ogrodu. Po środku niego stały modele rakiet, koni, jednorożców i smoków wykonane z minerałów i kamieni. Dookoła rosło pełno drzew liściastych otoczonych pnączem i wiele odmian kwiatów. Na środku znajdował się wielki kamień, ulubione miejsce spotkań mieszkańców, ale o tej porze był zazwyczaj pusty. Ardona podniosła wskaźnik do góry i sprawdziła czystość powietrza.

- No pięknie, ani śladu cezu, powietrze czyste jak w czasach jaskiniowców ! Dobrze, że ludzie się opamiętali i zaczęli sadzić drzewa. Po wielkiej Wojnie Ziemia stała się ruiną, a teraz już jest coraz lepiej! Podoba mi się to, a tobie Alarik?! - Ardona zażartowała. Pies zaszczekał, jak by wszystko rozumiał i chciał potwierdzić jej słowa. Po chwili biegł w pobliskie krzaki, szczekając przy tym radośnie i merdając ogonkiem. Nagle zrobiło się cicho. Z za drzew było słychać dziwny szmer, jakby odgłos kroków.
- Alarik? Czy to ty piesku? - ale odpowiedziała jej jedynie cisza, a raczej odgłos kroków.
- Piesku proszę nie wygłupiaj się, do nogi!
    Alarik nie nadchodził, nawet nie zaszczekał. Ardona zaczęła czuć niepokój, odgłos kroków również ucichł. Ale za to słychać było przedzieranie się przez gałęzie. Po lewej stronie kamienia ukazała się wysoka sylwetka. Ardona krzykła z przerażenia.
- Ciiiii, przepraszam, to tylko ja. Nie chciałem cię przestraszyć. Wybacz.
- Xaos? Ale napędziłeś mi stracha - Xaos miał na rękach Alarika, pies cieszył się, że zamiast chodzić jest noszony. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Czy mogę usiąść?
- Jasne Xaos, siadaj i tak nic ważnego nie robię. Ten pies kiedyś mnie doprowadzi do szaleństwa. Poleciał by nawet w ręce Skaarja. - Ardona podrapała go za uchem, a on wyrwał się z rąk Xaos'owi i pobiegł węszyć coś w trawie.
- Co tak wcześnie tu robisz?
- Chyba już wiadomo co. - Uśmiechnęła i wskazała palcem na psa.
- Aha, ja to spać nie mogłem, duszno jak we wnętrzu Ziemi. Nie byłem tu jeszcze i bardzo chciałem zobaczyć ten ogród, jest niezwykły.
- Podoba ci się?
- Tak, ciekawy bardzo, najlepsze to te rzeźby, kto je tu postawił?
- Sama nie wiem, od zawsze tu stały o ile pamiętam, też lubię je oglądać. Panuje tu taki spokój, jak jestem zdenerwowana to przychodzę trochę popatrzeć na drzewa i kwiaty i wszystko przechodzi.
- Eeee, ja to widzę je po raz pierwszy i przyznaję ci rację, faktycznie spokojnie tu. Wolę to niż hangary Liandri.
- Hangary?
- Tak, nim wyruszyłem na Alphę miałem szkolenie jak każdy wojownik, te podstawowe sprawy. Całe miesiące spędziłem w metalowych pomieszczeniach, mówię ci koszmar. Wszystko zamknięte jak w puszce, same rury i blachy.
- Dlaczego poszedłeś pracować dla Liandri? - Ardona coraz bardziej zaczęła interesować się przeszłością Xaos'a
- Chyba z tego samego powodu co większość, planecie groziła katastrofa, tylko Liandri miała siłę jej zapobiec. Znasz powiedzenie, że kto zdobywa władzę staję przeważnie tyranem?
- Tak, znam to doskonale, teraz rozumiem wszystko, po prostu nie mogłeś odejść. Ale podziwiam co zrobiłeś. Wkrótce Roger z Nicolasem zniszczą mapy i to ocali wiele istnień ludzkich. - Ardona na pocieszenie położyła dłoń na ramieniu Xaos'a, on spojrzał na nią i uśmiechnął się.

    Powietrze przeszył świst nadlatującego statku. Wartownik przygotował się do oddania strzału za naruszenie strefy powietrznej miasta.
- Nie strzelaj! To my!
- Podaj hasło!
- To ja Roger, ty ślepy nietoperzu!
- Oh, wybacz. - Wartownik opuścił działko przeciwlotnicze w dół i oparł się znowu o wieżyczkę. Patrole powietrzne działają w miasteczku przez cały czas, chociaż od lat nic się nie wydarzyło.
    Statek z przybyszami zawisł w powietrzu jak ważka i po chwili wylądował na ziemi. Roger wyskoczył na grunt pierwszy i natychmiast pobiegł zawiadomić ojca o wszystkim, Nico chciał znaleźć Ash'a i Ardonę, oraz co najważniejsze Xaos'a. Ardona wraz z Xaos'em i Alarikiem akurat wychodzili z ogrodu. Alarik skoczył przywitać się z Nicolasem i przy okazji zatrzymał się przy nowym przybyszu, śmiesznie wykrzywiając głowę na bok. Xaos spojrzał z niedowierzaniem na przybysza.
- Phobos? to naprawde ty?
- Xaos, bracie! Żyjesz! Myślałem, że kopnąłeś już w kalendarz!
- Co... co tu robisz? Wspaniale, że ciebie znowu widze! Auuu! - Phobos walnął go z niedźwiedzią siłą w ramię jako powitanie, on zawsze tego nie znosił.
- Hehe, tak się złożyło, że tych dwoje ludzi i ja spotkaliśmy się na pustyni, no i dowiedziałem się że tu jesteś i że żyjesz......
- Roger z rodzeństwem uratowali mi życie, tak to byś już nie rozmawiał ze mną.
- Niesamowite, Nico też mi pomógł, gdyby nie jego ingerencja, leżałbym teraz rozerwany na pustyni przez dinozaura, ale o tym później. Miastu grozi niebezpieczeństwo. Wojsko Liandri będzie tu mniej więcej za dwanaście godzin, mogą nawet przylecieć szybciej. Szukają jeńców do kopalń. Trzeba ewakuować mieszkańców! - Nikt nie zadawał pytań, Xaos pobiegł powiadomić Ash'a, Ardona kazała poczekać Phobosowi na głównym placu, nawet Alarik podkulił ogon i wrócił szybko do domu, jakby rozumiał o co w tym chodzi.

    Komandor Jack - ojciec Rogera i Nicolasa - wykonywał właśnie poranną porcję ćwiczeń, kiedy syn wpadł do siłowni jak burza.
- Tato, źle się dzieje, musimy porozmawiać. Za parę godzin zostaniemy zaatakowani przez armię Liandri.
- Jesteś pewien? Skąd takie informacje?! Liandri na pewno nawet nie wie, że tu jest jakieś miasto i niby dlaczego mieli by na nas napadać?
- Powiedział mi to pewien wojownik, a przyczyna jest prosta : tarydium.....
- W porządku, zobaczymy się za dziesięć minut na centralnym placu. - Jack natychmiast przerwał ćwiczenia, przemył się, przebrał i uruchomił alarm. Był on bardzo ważną osobistością w miasteczku, pełnił funkcję głównego dowódcy i jego zadaniem było podejmowanie decyzji w sprawie bezpieczeństwa ludności. Mimo wczesnych godzin rannych, na plac wychodziło coraz więcej osób przywołanych alarmem. Po dziesięciu minutach pojawili się tam także Obrońcy miasta i inni dowódcy. Roger przyprowadził Phobosa. Mieszkańcy zaczęli przekrzykiwać się nawzajem i powstało małe zamieszanie.
- Proszę o spokój, mam dla was wszystkich złe wieści. Ale najpierw pozwolę, aby wypowiedział się ten wojownik - Jack wskazał w kierunku Phobosa.
- Witam was wszystkich, jestem szpiegiem rebeliantów i pozornie pracuje dla Liandri, a człowiek, którego uratowaliście jest moim bratem. Wraz z innymi śledzimy poczynania Liandri. Kiedy istnieje jakieś poważne zagrożenie, staramy się potajemnie temu zapobiegać. Niedawno Liandri straciła największy statek-laboratorium, ISV-Kran. Tak naprawdę nikt nie wie, co się stało, ale najprawdopodobniej rozbił się na jakieś nieznanej planecie. Statek ten służył zwykle do badań w kosmosie, ale tym razem przewoził więźnow zamiast Vortex Rikers'a, ponieważ miał on awarię i nie mógł wystartować w wyznaczonym terminie. Teraz jest już naprawiony i wkrótce wystartuje, ale brakuje na nim ludzi do pracy. Wojska korporacji mają przekaz od robotów patrolujących, że tutaj i w pobliskich miastach mogą zdobyć ludzi do prac w kopalniach tarydium. Więc, najzupełniej zostaniecie za parę godzin zaatakowani. Liandri nie stosuje innych metod, jak terror.
Te miasto zostanie prawdopodobnie zaatakowane jako pierwsze, potem Mazaera i Atlantis. Po zebraniu odpowiedniej ilości osób, Vortex Rikers wystartuje w przestrzeń. - Phobos zakończył przekaz, wśród mieszkańców wybuchła panika.
- Spokojnie, proszę o spokój - Jack próbował uciszyć ludzi - Mam nadzieję, że to co powiedziałeś, jest prawdą. Zostało mało czasu więc decyzja musi być podjęta natychmiast. Sierżancie Raven, ile mamy Obrońców?
- Około ośmiuset ludzi - odpowiedział młody człowiek, stojący tuż za Jackiem.
- A jak z bronią?
- Sprawdzałem ostatnio stan sprzętu. Mamy sześćdziesiąt czołgów laserowych, siedemdziesiąt patrolowców, pięć wieżyczek, karabinów i działek przeciwlotniczych nawet sporo, shocki, granaty automatyczne i praktycznie to wszystko. Jeśli chodzi o walkę to nie mamy najmniejszych szans, najwyżej z dwie godziny obrony.
- Niestety, walczyć nie będziemy, to tak jakby mrówka miała odeprzeć atak słonia. Proponuje pewne rozwiązanie, najlepiej jak kobiety i dzieci ukryją się w podziemiach. Hmmmm,..... czy Mazaera i Atlantis są ostrzeżone?
- Tak - odparł Phobos - też polecieli tam piloci z informacją.
- Mazaera jest około sto kilometrów drogi stąd, Atlantis nieco dalej. Statkami dostaniemy się tam w parę minut, gorzej będzie z czołgami, z pełną prędkością dotrą tam dopiero za godzinę. Obrońcy mogą połączyć siły z tamtymi miastami, Mazaera znajduje się w bujnej dżungli, więc będzie można prowadzić podchody, ale wszystko zależy od decyzji tamtych miast. Czy ktoś ma inne propozycje?
    Dowódcy poparli pomysł Jacka, proponowali natychmiast rozpocząć ewakuację miasta. Dzieci i kobiety nie zostaną uprowadzone do kopalń tarydium, więc w podziemnych hangarach i na wzgórzach w jaskiniach będą bezpieczne. Raven wraz ze swoimi ludźmi zaczął kierować ewakuacją mieszkańców. Jack zaczął ustalać szczegóły. Xaos i Phobos postanowili dołączyć do Obrońców. Phobos już nie chciał pracować dalej dla Liandri, nawet jako szpieg. Poddanie się na nic by się nie zdało, opór z taką garstką ludzi to samobójstwo, ale połączenie sił z tamtymi miastami, zwłaszcza Mazaerą dały by większe szansę. Te wydarzenie mogłoby stać się iskrą zapalną dla powstania, trzeba było w końcu skończyć z samozwańczą dyktatorską władzą Liandri.
    Mieszkańcy zabrali niezbędne rzeczy i pod dowództwem Ravena i innych wyruszyli do hangarów i na wzgórza, w tych warunkach można żyć całymi miesiącami. Każdy hangar i jaskinia ma połączenie sztuczne lub naturalne ze zbiornikiem wodnym, a dodatkowo w hangarach są specyficzne biocenozy. To tak jakby podziemne miasto, o którym Liandri nie ma zielonego pojęcia.

    Trzy godziny później do opuszczonego miasta przyleciały samoloty, ale o dziwo nie należały do Liandri. To były statki z Mazaery. Jeden z nich bardzo dymił i praktycznie rozbił się na ziemi a nie wylądował. Wypadł z niego na ziemię jakiś człowiek w kombinezonie, z pancerzem i kaskiem na głowie. Roger wraz z Xaos'em pracowali właśnie przy czołgu wyprowadzonym z jaskini. Xaos błyskawicznie zostawił to co robił i rzucił się aby pomóc przybyszowi. Roger pomógł mu zdjąć kask z głowy. Rozpoznał na jego kombinezonie wymalowaną czarną panterę, co było symbolem miasta. Nie miał już wątpliwości, że ranny przybysz należy do wojowników z Mazaery.
- Dowódca.......kto tutaj dowodzi? - rzekł po chwili przybysz gdy złapał oddech.
- Jack, komandor Jack jest dowódcą. Ja jestem jego synem.
- Błagam, powiedz mu, że zostaliśmy zaatakowani, prosimy o jakieś wsparcie..... wojska Atlantis podobno są już w drodze do nas.... proszę pomóżcie.
- Akurat tak się składa, że właśnie do was zmierzamy - wtrącił się Xaos - samoloty są gotowe do startu. Czołgi też, wyruszą potem.
- Jesteście naszymi zbawcami.... naleciały na nas androidy lianderczyków. Od dwóch godzin trwają walki, na szczęście zostaliśmy wcześniej ostrzeżeni, ale mieliśmy zbyt mało czasu na kontakt z sąsiednimi miastami. Mają trzykrotną przewagę nad naszymi siłami, ale z waszym wsparciem może zatrzymamy ich krucjatę. Odmówiliśmy lotu na Alphę, więc chcieli nas zniewolić siłą......
- Spokojnie nie mów nic, odprowadzę cię do medyka. - Xaos pomógł wstać przybyszowi i wraz z czterema ludźmi, którzy wylądowali wraz z nim zaprowadził go do miasta. Roger pozostał sam. Wpatrywał się w niebo, ale jak na razie nie było ślady lianderczyków. Opór Mazaery spowolnił najprawdopodobniej ich plany. Roger przemyślał powstałą sytuację. Liandri to olbrzymia potęga militarna i naukowa, ale jej większe jednostki oddalone są od siebie o setki kilometrów, a buntowników na świecie coraz więcej. Jeżeli im teraz udało by się pokonać androidy, to wiadomość o zwycięstwie rozeszła się by szybko jak wiatr. To mogło w końcu zapoczątkować wielkie powstanie przeciwko Liandri. Rebelianci z całego świata już od lat szykowali się do tego, czekają jedynie na jakiś sensowny pretekst. Napady na ludność cywilną i zmuszanie ich siłą do pracy wystarcza, aby dać lianderczykom porządną nauczkę...

    Wszystkie maszyny trezorańskie były gotowe do startu, bitwa nad Mazaerą musiała być niezwykle zacięta, ponieważ jak dotąd nikt z wrogów nie pojawił się w Trezorze. Piloci statków czekali tylko na komendę Jacka do lotu. Czołgi wyruszyły już wcześniej, aby nie pozostać daleko w tyle i wesprzeć siły z ziemi. Jack namawiał synów, aby nie lecieli i ukryli się w bezpiecznym miejscu, ale na nic to się nie zdało. Cała trójka wiedziała, że obrona miasta nawet za cenę życia być może jest zapłatą za to, że miasto ich wychowało i chroniło przez tyle lat. Zresztą synowie dowódcy nie mogą okryć wstydem swego ojca. Ash nie był synem Jacka, ale również pragnął walczyć u boku Rogera i Nicolasa.
   
    Xaos właśnie zakładał kask i wychodził z domu, kiedy podbiegła do niego Ardona.
- Ardona, to nie jesteś z kobietami i dziećmi na wzgórzach? - zaczął naprawdę zaskoczony.
- Nie mogłam iść z nimi, postanowiłam ukryć się tutaj i ..... poczekać na ciebie. Ale obiecuję, że zaraz do nich dołączę. Chciałam ci coś dać - Wyjęła z kieszeni pięknie oszlifowany kryształ tarydium i wręczyła go Xaosowi.
- Ardona, nie wiem co powiedzieć.... dziękuję ci. Eeeee, a teraz musisz już iść, jak cię znajdą w tym miejscu Lianderczycy to zabiorą    do tego przeklętego Votrex'u, albo i jeszcze coś gorszego. Najlepiej będzie jak sam cię odprowadzę.
- Nie trzeba, dam sobie radę, zresztą wzgórza są niedaleko, nic mi nie będzie, natomiast ty.....martwię się bardzo. Nie możesz zostać? Nie musisz wcale walczyć.
- Ale muszę spłacić dług Rogerowi i jego rodzinie, uratowali nawet mojego brata. Zresztą także jestem przeciwko Lianderczykom, chociaż wcale mi się to wszystko nie podoba.
- Obiecaj mi proszę jedno.....
- Tak? - Xaos był coraz bardziej zdezorientowany.
- Obiecaj mi, że tu wrócisz cały i zdrowy - Ardona przytuliła się do niego. On objął ją ramieniem i przycisnął do siebie. Wyglądała przy nim jak małe dziecko, które szuka pocieszenia. Stali tak przez parę chwil, oddaleni od startujących samolotów.
- Daję ci moje słowo, wrócę.....
    Po tych słowach zwolnił uścisk i poszedł przed siebie nie oglądając się do tyłu. Włożył kryształ do kieszeni na piersi i wsiadł do samolotu. Obok niego siedzieli już w pojazdach Ash, Phobos, Roger i Nico. Wystartowali prawie jednocześnie. Xaos dopiero jak był wysoko w górze obejrzał się na miasto. Chociaż wiedział, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie ogląda się za siebie, to jednak nie potrafił zachować się inaczej.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności