statystyki
314879 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

MOC PRZEZNACZENIA


Kryształ był idealnie przejrzysty, dawał jasne światło, rozpraszające mrok jaskini. To był ten słynny surowiec, tak rozpaczliwie poszukiwany przez Skaarjów i ludzi. Trezorańczyk ruszył w kierunku znaleziska, kiedy nagle drogę przecięła mu wąska strzała.
- Co jest do diabła? - rzucił się za drewnianą belkę i złapał za spust automaga. Wysunął lekko głowę z kryjówki i omal co nie dostał drugą strzałą w nos. Na szczęście przeleciała obok i wbiła się kilka metrów dalej w grunt, jednak kolejna leciała już w jego kierunku, wbijając się w belkę tuż przy samej twarzy.
- Dość tego, skąd to się bierze? - w ułamku sekundy wyskoczył ze swojej kryjówki i skierował automaga w kierunku źródła zagrożenia. I wtedy znieruchomiał jakby ktoś go zahipnotyzował. Pod sufitem wisiał dziwaczny stwór przypominający gigantyczną meduzę z długimi mackami. I to właśnie z nich leciały te strzały. Kolejna sunęła już w jego kierunku i ledwo co udało mu się zrobić unik. Wymierzył lufę automaga na stwora i oddał cztery strzały. Stwór spadł na ziemię. Znieruchomiał. Roger ostrożnie podszedł do niego, mając wciąż namierzony celownik na ciało. Wtedy z innego rogu sufitu poleciały kolejne kolce, na szczęście chłopak w porę się zorientował i zrobił uskok. Moment później drugi stwór również spadł na grunt.
    Jaskinia w końcu ustąpiła miejsce niewielkiemu pomieszczeniu z drewnianymi skrzyniami. Gdzie tylko okiem sięgnąć, wszędzie odstawały kryształy tarydium wszelkich kształtów i rozmiarów. Rog wyłamał kilka z nich ze skały i wrzucił do plecaka, po czym wydostał się na otwartą przestrzeń, która wyparła skalistą jaskinię.

    Pod uskokiem stał niewielki, pozbawiony drzwi domek, identyczny jak ten nieopodal rozbitego statku. Wewnątrz palił się ogień w kominku i stał regał z niewielką księgą oraz parę malutkich glinianych i porcelanowych naczyń. Tuż obok ognia znajdowało łoże, a na nim leżał ktoś znajomy. To był Chunk.

- Chunk! - Roger wbiegł do środka. Kiedy minął próg, zauważył tuż obok więźnia, unoszącego się w powietrzu dziwacznego człowieczka, który zamiast dwóch rąk miał aż cztery! Bez namysłu skierował na niego celownik automaga. Człowieczek spojrzał na intruza i zamiast zaatakować zakrył głowę parą rąk, stanął na ziemi i skulił się w kącie kominka. Jednak to co zrobił potem zaskoczyło Rogera jeszcze bardziej, dziwak uklęknął na kolanach i zaczął składać mu pokłony, jakby był bogiem.
- Qupada! - rzekł obcy w dziwnym języku.
- Co?
- Qupada!
- Nie rozumiem o co ci chodzi, wstań, nie zabiję cię, nie jesteś chyba groźny, prawda? - Stwór wyprostował się. Dopiero teraz można go było dokładniej obejrzeć. Nie był wcale takim człowieczkiem, ponieważ miał dobre ponad dwa metry wzrostu. Kolorem skóry i ubiorem przypominał murzyńskiego tancerza ze Starego Świata. Z pasa i kolan zwisały mu pasma drobnych, tropikalnych liści. Twarz nie przypominała raczej ludzkiej, a pozbawione źrenic oczy błyszczały na żółto. Stwór wolnym i wystraszonym krokiem podszedł do przybysza i wskazał palcem na kieszeń.
- Translator? Aaa, chyba rozumiem. - Roger wyjął tłumacza z kieszeni, wciąż bacznie obserwując dziwacznego stwora i wysunął dłoń w jego kierunku. Człowieczek dotknął lekko ów przedmiot, poczym uniósł się w powietrzu, złączył stopy i jedną parę rąk, schylił do niej głowę, a drugą parę rozstawił na boki, niczym ptak skrzydła. Po chwili na translatorze pojawił się komunikat.
- Witam przybyszu...., nie zabijaj mnie!
- Czy to ty piszesz?
- Tak, za pomocą telepatii przekazuję informację do tego urządzenia w twoim języku, abyś mógł mnie zrozumieć.   
- Niesamowite. Jak to robisz? Kim w ogóle jesteś?
- Stulecia praktyki.... A jeśli chodzi o mnie to jestem Nali, rdzenny mieszkaniec Na Pali.
- Na Pali? Czy tak nazywa się ta planeta?
- Dokładnie. Wiedziałem, że przybędziesz, już od dawna na ciebie czekamy.
- My? Masz na myśli siebie i Chunka? Właśnie co z nim zrobiłeś!? - Roger wskazał w kierunku leżącego więźnia.
- Chunk już nie może być z tobą, pomagam mu odnaleźć drogę dla jego zagubionej duszy, jeśli mi się powiedzie to odzyska życie, jednak to potrwa bardzo długo i przez ten czas będę pilnował jego ciała. Ale jego rola już się skończyła. Wszystko teraz zależy od ciebie. Bogini Vandora nam o tobie mówiła.
- Czyli takich jak ty jest tutaj więcej?
- Tak, kiedyś byliśmy panami tej planety. Dbaliśmy o rośliny i czystość tej ziemi. To było święte miejsce. Jednak wiele lat temu, przybyły tu demony z gwiazd, wraz ze swoimi podwładnymi i zaatakowały nas. Nie znamy czegoś takiego jak strzelające laski, jesteśmy pokojową rasą. A oni dysponowali strasznymi ogniami i metalowymi potworami. Opanowali naszą ziemię i zmusili nas do wykopu tarydium. - Roger odruchowo wyjął z plecaka kryształ surowca i pokazał Naliemu.
- Czy o tym mówisz?
- Tak, to dzięki kryształom mogę unosić się w powietrzu, możemy przenosić przedmioty a nawet całe kratery z miastami. Potrafimy też się komunikować między sobą telepatycznie. Wszystko dzięki nim.
- Teraz już trochę rozumiem. Rozbiłem się tutaj statkiem, muszę się jakoś wydostać z tego miejsca i wrócić na Ziemię. Podobno jeden z ludzi nawiązał kontakt z ISV-Kranem, czy wiesz może, gdzie jest ten statek?
- Wiem, lecz nie mogę ci już nic więcej powiedzieć. Ale zapewniaj, że jeśli będziesz szedł przed siebie to do niego trafisz.
- Czy tak trudno powiedzieć? Chce wrócić do domu, ISV-Kraan to moja jedyna nadzieja. Vortex Rikers już nie poleci. Jeszcze nie spotkałem nikogo żywego wśród swoich po upadku, nie wiem dokąd mam iść, a ty mi mówisz, że nie powiesz?
- Uspokój się proszę. Emocje są prymitywną stroną każdej istoty. Widzę, że wiesz dlaczego tu w ogóle jesteś. Powiem ci to, co powinieneś na początku wiedzieć. Sprowadziła cię tu Vandora, właśnie ciebie a nie nikogo innego. Stoczysz walkę z demonami z gwiazd, kiedy posiądziesz władzę nad sześcioma ogniami. Równowaga została zakłócona z powodu najeźdźców, ty możesz ją przywrócić. W Świątyni Chizry dowiesz się czegoś bardzo ważnego o sobie, jeśli pomyślnie przejdziesz próbę, otrzymasz wielką moc od bogów.
- Jaką moc? Jakich bogów? Jestem zwykłym uciekinierem, byłem więźniem Liandri a teraz chcę tylko wrócić do domu, uwolnić ojca, dowiedzieć co stało się z braćmi i skończyć z rządami złej korporacji.
- Nie martw się, znam przyszłość, jednak nic więcej nie mogę ci powiedzieć. To jest twoje prawdziwe przeznaczenie, musisz rzucić przeszłość za siebie. Wiem że to dla ciebie trudne pogodzić się z tym kim się stałeś, ale tak musi być, Vandora sprowadziła cię z innej galaktyki i to nie przypadkowo.
- Co mam teraz zrobić? - spytał się coraz bardziej zdziwiony chłopak.
- Idź wciąż przed siebie, bogowie wskażą ci drogę, dotrzyj do świątyni Chizry i zdobądź moc sześciu ogni. Po kolej będziesz wszystko coraz bardziej rozumieć. Pogodzisz się z tym, że przeszłość już nie istnieje.
- Dobrze pójdę przed siebie, ale i tak będę szukać statku ISV-Kran.
- Będziesz napotykać po drodze innych Nali, musisz chronić ich życie jak własne. Ruszaj już. I tak za dużo ci powiedziałem.
- Jeszcze kilka pytań... co mnie zaatakowało w tamtej jaskini?
- Tentacle, paskudne stworzenia, słudzy demonów z gwiazd. Spotkasz jeszcze nie takie zagrożenia.
- A co z Chunkiem? Czy będzie żyć?
- Tego nie wiem, wszystko zależy on niego, leczę go, ale ty musisz iść sam.
- A teraz chcę wiedzieć to, czego wcale nie rozumiem. Kim tak naprawdę są Skaarjowie i dlaczego nas strącili?
- Skaarjowie....To rasa wywodząca się z planety Hybryda. Przechodzili podobną ewolucje jak wy ludzie, z tym że ich przodkami były dinozaury. Przez miliony lat zmieniali się i stawali coraz bardziej inteligentni. Jednak dwie cechy pozostały u nich wciąż takie same : chęć dominacji i okrucieństwo. Zaczęli budować miasta, wkrótce potem pierwsze pojazdy kosmiczne. Ziemianie myśleli, że przyczyną Wielkiej Wojny był ich nalot na Hybrydę i zabranie przedstawicieli kilku gatunków zwierząt. Ale to nie tak. Skaarjowie już wcześniej dowiedzieli się o istnieniu Ziemi i planowali lot w tamte okolice. A odkrycie przejść międzygalaktycznych tylko skracało dodatkowo im drogę. Jednak tak się złożyło, że swój spotkał swego i Ziemianie zaatakowali pierwsi. Skaarjowie mięli trudny orzech do zgryzienia. W czasie Wielkiej Wojny opuścili rodzimą Hybrydę i udali się w przestrzeń w poszukiwanie nowych planet, które mogą opanować. Ziemia okazała się zbyt trudna do zdobycia, a zresztą miała za bardzo skażone środowisko, aby się o nią starać. Więc po prostu dali sobie z nią spokój i pozwolili na zawarcie rozejmu. Dlatego potem już na was nie napadali. Jednak często się zdarzało, że strącali statki Ziemian i innych inteligentnych ras, po prostu z czystej przyjemności. Ziemianie są złą rasą, bardzo okrutną, większość z nich uwielbia oglądać rozlew krwi i sytuację, w których obrywają słabsi. Jednak Skaarjowie są jeszcze gorsi.
- Zaraz, chwileczkę...uważasz, że jestem zły?
- Wspomniałem, że większość, ale nie wszyscy. Natura stworzyła ludzi, aby chronili planetę przed różnymi niebezpieczeństwami. Na przykład przed podnoszącą się wciąż temperaturą, chronili inne gatunki, poprawiali świat, zdobywali wiedzę. Jednak ludzie okazali się niedoskonałym gatunkiem, zamiast myśleć o świecie i uczyć się praw kosmosu, zaczęli nienawidzić samych siebie i walczyć między braćmi. Zamiast tworzyć, zaczęli niszczyć. Może i dominują na planecie, ale nadal są rasą prymitywną i jeżeli się nie zmienią, natura będzie musiała ich zniszczyć i stworzyć lepszą rasę. Jednak nadal żyją, więc mają szansę. A wracając do Skaarjów. Po Wielkiej Wojnie, zostawili raz na zawsze Ziemię i udali się w inne części kosmosu. Zaatakowali wtedy nas. Rozgościli się na naszej planecie i złapali Nalich, aby wykopywali dla nich tarydium. Ten surowiec może służyć nie tylko jako materiał do budowy stalowych potworów, ale również jako strzelające kije. Ma wiele zastosowań. Zbudowali niezliczone żelazne domy, jednym słowem wprowadzili znaną sobie cywilizację na naszą ziemię. Stworzyli na skutek mutacji genetycznych podrzędne gatunki, które są ich wojskiem. Tak więc na planecie można spotkać mnóstwo odmian Skaarjów, o różnej specjalizacji oraz podrzędne rasy, które poza rzezią nie potrafią robić niczego innego. Są to głównie kraalowie, bruci, baggery i behemoty. Jednak najstraszniejszy z nich jest warlord. To dosłownie latający demon. Skaarjowie mają swojego przywódcę na tej planecie, jest nią królowa śmierci. To bardzo potężna istota i składa na dodatek jaja, z których wylęgają się małe, ale niesłychanie jadowite pupae. Czyli widzisz, jak Skaarjowie się rozwinęli. I teraz wiesz dlaczego my nic nie możemy poradzić. Jesteśmy kapłanami, zgłębiającymi sztukę życia i prawa kosmosu, a nie wojownikami.
- Jasne, a niby co zrobi jednostka przeciwko całej armii najeźdźców?
- Nie będziesz sam, Nali wspomogą cię duchowo, Vandora uchroni przed śmiercią, a Chizra da niezwykłą moc. Tak więc ruszaj przed siebie. Już nie spotkasz nikogo z nas, kto będzie posługiwać się twoją mową, tak się akurat składa, że tylko ja znam język Ziemian, nauczyłem się go poprzez umysł Chunka. Jednak twoja intuicja i podświadomość ci pomoże, nie ignoruj wewnętrznego głosu.
- Rozumiem, dziękuję za wyjaśnienia. Pójdę już.

    Roger opuścił domek. Zamienił automaga na pistolet i ruszył przed siebie, jak mu wskazał Nali. Kapłan po telepatycznej rozmowie przy pomocy translatora, znów uniósł się nad ziemią i zaczął medytować nad ciałem Chunka.
    Trezorańczyk miał straszny chaos w głowie. Zastanawiał się czy aby mu to wszystko się nie przyśniło. Może to sprawka tutejszej wody lub powietrza? Albo po prostu upadek zawrócił mu w głowie? Kiedy spojrzał w niebo, zauważył, że bardzo pociemniało i po woli zaczął się zbliżać zmierzch. Dźwięki wydawane przez ptaki i króliki rozchodziły się po okolicy i dodatkowo odbijały echem wśród skał. Chłopak zauważył przed sobą niewielką kładkę, prowadzącą do windo podobnego mechanizmu. Po chwili stanął na nim i mechanizm uniósł go w górę, aż do żelaznego tunelu, zbudowanego w skale. Korytarz był jasno oświetlony przez drobne lampki, przyczepione do sufitu. Na szczęście nie było tu ani tentacle, ani innych dziwacznych stworzeń. Na końcu pomieszczenia znajdowała się kolejna winda, chroniona przez potężne, stalowe filary. Roger wjechał nią jeszcze wyżej i po wyjściu wszedł na schody prowadzące do przejścia oddzielonego przez podnoszone drzwi. Wyszedł na zewnątrz i zorientował się, że stąd widzi tyły Vortex Rikers'a. Odwrócił się twarzą w przeciwną stronę, chcąc zbadać pomieszczenie wewnątrz góry i niespodziewanie wpadł na coś twardego. Uniósł wzrok. Kilkanaście centymetrów wyżej napotkał czerwone ślepia jakiegoś stwora, który zaczął szczerzyć zęby i warczeć na niego. Jego ramiona uzbrojone były w dwie potężne wyrzutnie rakiet. To musiał być brute, o którym opowiadał mu Nali. Potwór nie był wysoki, jednak niezwykle potężny i umięśniony. Odsunął się na metr do tyłu i skierował jedną z wyrzutni prosto w pierś Rogera.
- Upsss, cześć - zanim potwór wystrzelił z broni, Roger wykonał kilka szybkich salt w tył i przefikołkował w lewo na ziemię, znikając jednocześnie na moment z linii ognia potwora. Brute podniósł oba ramiona i wymierzył swoją bronią w kierunku uciekiniera. Roger wyjął z za pasa swojego dyspersa i leżąc ciągle na ziemi wymierzył również w intruza. Jednak zamiast tradycyjnego strzału, nacisnął przypadkiem na nieznany sobie przycisk. Energia zaczęła kumulować się i po paru sekundach z broni wyleciał jeden wielki strumień energetyczny, trafiając bruta w pierś. Potworowi nic się nie stało, wściekł się za to jeszcze bardziej i zaczął wystrzeliwać rakiety jedną po drugiej. Energia z dyspersa zaczęła wtórną kumulację, Roger nie miał pojęcia jak to działa, ale najważniejsze, że w tej broni nie kończy się amunicja. Rakiety na szczęście nie były takie szybkie, więc mógł swobodnie je wymijać. Kolejne strzały z dyspersa bardzo osłabiły napastnika, jednak on wciąż posuwał się na przód.
- Ciekawe jak on jest wytrzymały? Może uda mi się go ominąć - chłopak rzucił się pędem w kierunku tunelu, zostawiając bruta na zewnątrz. Na końcu udało mu się wskoczyć w kolejny korytarz, strzały poleciały za nim, jednak trafiły w kamień, który pokrywał ścianę.

- O mój Boże !! - śmiertelnie przerażony głos przeszył pomieszczenie. Jakiś człowiek przeleciał przez pół tunelu i z wielkim grzmotem uderzył w ścianę. Rozległ się dźwięk łamanych kości. Roger podbiegł do mężczyzny i chciał mu pomóc. Jednak było już za późno, człowiek się nie ruszał. W holu pojawił się kolejny brute i z okrutną miną spojrzał na przybysza.
- Morderca! - wrzasnął Rog na potwora, po czym wrócił biegiem w kierunku wyjścia na zewnątrz. Tamten ranny brute szedł już w jego kierunku z uniesionymi pistoletami gotowymi do strzału. Chłopak znalazł się z pułapce.

    Jedynym schronieniem, jakie zauważył były dwie metalowe skrzynie, ustawione pod ścianą z małą szparą pomiędzy nimi, jednak wystarczającą, aby mógł się tam schować. Wtedy wpadł mu do głowy pewien ryzykowny pomysł.
- Ej potworze, tutaj jestem! - zaczął wymachiwać w kierunku bruta, idącego od strony zabitego człowieka. Stwór charknął i wyszedł do głównego holu z bronią gotową do strzału, z drugiej strony nacierał drugi. Roger stanął pomiędzy nimi i tak jak tego pragnął, oba stwory otworzyły ogień w tym samym czasie. Szybko skoczył pomiędzy skrzynie. Pociski przeszyły powietrze i bruci oberwali nawzajem od swoich rakiet. Jednak jeszcze żyli, ale zamiast na Rogera, rzucili się z dziką furią na siebie.
    Z bliskiej odległości rakiety mogły zaszkodzić atakowanemu jak i atakującemu, więc zaczęli tłuc się pistoletami po głowie.
- Gdzie dwóch się bije, tam Roger ucieka. Może i są silne, ale jakie głupie. - chłopak wyszedł z pomiędzy skrzyń i wyminął bijące się stwory.
    Na końcu czekała już na niego winda, prowadząca na wyższy poziom. Wjechał nią na górę, nie mając nawet zamiaru czekać na rozstrzygnięcie walki. Na końcu krótkiego korytarza, obładowanego skrzyniami była otwarta przestrzeń, prowadząca do następnego żelaznego kompleksu. Na zewnątrz panowała cisza, jednak nie było    pisane Rogerowi odpocząć. Pojawił się kolejny brute. Na szczęście uzupełniony energią dyspers i niesamowita zwinność, pomogły mu powalić potwora. Wtedy został zaatakowany przez kolejnego przeciwnika. Z nieba spadł na niego jakiś dziwny stwór przypominający węża z przyrośniętymi do ciała błoniastymi skrzydłami. Nie był silny jak brute, więc poradził sobie z nim bez problemu.

    W momencie jak odszedł od Naliego, skończyło się chyba jego spokojne życie. Przeciwnicy byli wszędzie i w każdej chwili musiał zachować ostrożność na wypadek kolejnego spotkania. Powoli zaczął wierzyć słowom czterorękiego. Najwyraźniej ci nalijscy bogowie na prawdę nad nim czuwali, bo jak na razie udało mu się wychodzić z potyczek bez uszczerbku na zdrowiu. Jeśli to ma być jego przeznaczenie, to nie może nic innego zrobić, jak wyjść mu na przeciw i stawić mu czoło.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności