statystyki
314898 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

    Dzień dobiegał ku końcowi, kiedy Prix wraz z Rogerem dotarli do świątyni Vandory. Niebo mieniło się wszystkimi kolorami tęczy. A jeszcze bardziej niezwykle prezentowała się sama świątynia. Jej widok przeraził Prixa, a Rogera wprawił w wielkie zdziwienie. Budowla była na prawdę potężna. Prowadziło do niej długie, biegnące pod górę podejście, wyłożone płytami, przypominającymi mieszaninę granitu i marmuru. U podnóża znajdowała się woda, czysta jak kryształ, z pływającymi w niej rybami.
- Niesamowite - rzekł chłopak i zaczął wchodzić po podejściu w kierunku świątyni. Prix przez chwilę stał w miejscu i przyglądał oddalającemu się towarzyszowi.
- Czemu nie idziesz? - krzyknął do niego Rog, kiedy zauważył, że gad nie podąża za nim.
- W porządku, idź pierwszy, dogonię cię - odparł.
    Rog zwrócił się z powrotem w stronę ogromnych wrót, położonych daleko przed nim i kontynuował marsz. Kiedy tylko oddalił się na znaczną odległość, Prix błyskawicznie skoczył w kierunku pobliskiej skały i zaczął szurać po niej pazurami, co chwilę obracając wzrok w kierunku człowieka.
- Jest... - syknął sam do siebie, kiedy natrafił na coś miękkiego. Ściana skalna załamała się, a dokładniej osunął z niej jakiś materiał, zadziwiająco podobny do kamienia. Za nim były wielkie liście i gałęzie, maskujące wejście do płytkiej jaskini. Prix wszedł do środka. Pod ścianą znajdował się minimalnych rozmiarów cadver, przeznaczony na jednego, małego pasażera. Gad pościągał z niego liście i odłamki skalne, po czym otworzył klapę i wskoczył za stery. Zapalił silniki.
- Co za szczęście, działa!

Roger przeszedł ponad połowę drogi, położone daleko przed nim wrota, stawały się coraz większe. Nagle przystanął i obejrzał się za siebie. Nigdzie w zasięgu wzroku nie było Prixa. W tej samej chwili, z drobnego wyjścia z jaskini, które chłopak spostrzegł dopiero teraz, wyleciał drobny ścigacz. Przystanął na moment, po czym podleciał do Rogera i zawisł przed nim w powietrzu. Klapa uniosła się, za sterami siedział Prix. Chłopak był tak zdziwiony, że stracił momentalnie mowę.
- Nie powiedziałem ci wszystkiego człowieku - odezwał się Prix. - Przepraszam, ale mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Cały czas wiedziałem o istnieniu tego statku w jaskini, ale nie powiedziałem ci ani słowa, bo bałem się, że mi go zabierzesz. Cóż, nie ufam po prostu nikomu. Kiedyś udało mi się oddalić aż pod świątynię i znalazłem tego cadvera w przesmyku. Należał do pewnego kralla, który przybył po coś do Terraniuxa. Więc ukryłem go w jaskini, a wejście dobrze zamaskowałem. Chciałem od razu uciec, ale w powietrzu latało wtedy pełno ścigaczy wojskowych i ktoś mógłby mnie zawrócić, albo może i strącić. Właścicielowi wmówiłem, że statek zarekwirował jakiś strażnik i odleciał nim gdzieś daleko. Potem tylko czekałem, aż nadejdzie okazja, aby stąd umknąć. Kiedy niebo stało się już bezpieczną strefą i nie latał tu prawie żaden cadver, próbowałem dotrzeć do jaskini. Zawsze bez skutku. Nie wolno mi było opuszczać Terraniuxa. Teraz dzięki wam udało mi się uciec, no i przy okazji przeprowadziłem cię przez fabrykę, więc jesteśmy kwita.
- Jak mogłeś?... Nie zostawiaj mnie znowu samego! Znasz planetę, ja jestem tutaj rozbitkiem! - powiedział Rog.
- Mylisz się, też nie znam planety, jedynie drogę z Terraniuxa do statku matki. Praktycznie lecę do nikąd, bo na statek nie chcę już wracać. Ale wybacz mi, chcę zostać sam. Pewnie napotkasz tych swoich towarzyszy i ....
- Czy słyszałeś coś o promie ISV-Kran? - przerwał mu chłopak. - Nie wiem dokąd mam pójść....., a chcę go odnaleźć.
- ISV-Kran powiadasz? A no tak.... jakiś ludzki prom poderwał się do lotu, ale gdzie teraz jest, to nie wiem. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Wiem to co ty. No nic, na mnie już pora. Masz jedyne wyjście jak na razie. Musisz przejść przez świątynię czy chcesz czy nie. To dziękuję za całą pomoc i żegnam.
    Prix zamknął klapę i uniósł pojazd ku górę. Cadver zawisł na chwilę w powietrzu, po czym poleciał przed siebie, znikając chłopakowi z oczu.
- No trudno, stało się. Dam jakoś radę, może faktycznie Malakai z tamtymi są gdzieś niedaleko? - rzekł do siebie chłopak, patrząc przy tym w kierunku miejsca, w którym przed chwilą zniknął Prix.

    Na końcu podejścia był podnoszony most, który opuścił się dokładnie w tej samej chwili, w której Roger do niego dotarł. Kiedy podszedł do wrót, okazało się, że są zamknięte. Jednak po obu stronach, dostrzegł niewielkie korytarze. W jednym z nich coś się poruszyło. Rog odruchowo sięgnął po działko, gotów do obrony. Z korytarza wyszedł Nali. Kiedy spostrzegł, że człowiek mierzy w niego lufą broni, skulił się i zaczął błagać o litość.
- Wstawaj, nic ci nie zrobię - Rog opuścił broń, starając zachowywać najspokojniej, jak tylko potrafił. Nali powoli wyprostował się i podniósł na niego swój wzrok. Chłopak zrozumiał, że to właśnie on przed chwilą spuścił dla niego most. Czteroręki wskazał mu palcem w kierunku korytarza.
- Tędy mam wejść? - zdziwił się Rog. Nali patrzył mu w oczy, jakby to miało oznaczać potwierdzenie.
    Roger wszedł w zaciemniony korytarz, zostawiając dziedziniec i piękne, kolorowe niebo za sobą. Przejście okazało się bocznym wejściem do świątyni.
    Kiedy tylko przekroczył próg świątyni, opadły za nim stalowe kraty. Nie było już odwrotu, jakby sama świątynia nie chciała mu dać szansy na wycofanie się za jej mury. Rog wszedł po krętych schodach i stanął dokładnie po wewnętrznej stronie wrót. Wszędzie panował półmrok, rozświetlony jedynie dzięki rozstawionym w krużgankach pochodniom.
    Świątynia bardzo różniła się od tej, która była poświęcona Chizrze. Tamta miała architekturę przypominającą styl Majów i Azteków. Ta z kolei była zupełnie inna, na Ziemi nie miała swojego odpowiednika, ale trochę podchodziła pod średniowieczne mroczne, a zarazem piękne zamczyska. Ściany zrobione były z granitu, poprzeplatanego wzorami. Przez korytarz przepływała mistyczna pieśń, dająca ukojenie duszy i uspokojenie umysłu.
    Rogera przyciągnął dziwny błysk, migoczący w kącie u podnóża wrót. Kiedy podszedł do tego miejsca, natrafił na rzecz najbardziej niezbędną w takim miejscu. Znajdowały się tam pełne magazynki do rakietnicy, metal odbijał ogień pochodni.
- Amunicja? W takim miejscu? - rzekł do siebie chłopak, poczym zdjął z pleców swoją giwerę i załadował rakietami.
    Droga od wrót prowadziła na niewielki dziedziniec, po środku którego znajdowała się sadzawka. Rog ostrożnie wyszedł z przedsionka. Niebo bardzo pociemniało i zerwał się ciepły, lecz silny wiatr.
    Wtedy został zaatakowany. Z położonych wyżej murów wyleciały dwie manty. Chłopak zrobił przewrót w bok, unikając ich ostrych zębów, wyjął flaka i zestrzelił pierwszą mantę. Druga uniosła się w górę, próbując go okrążyć, jednak chłopak nie dał się zaskoczyć. Trafił w nią, nim ona doleciała do jego głowy. Wtedy zza murów wyłoniła się sylwetka Skaarja. Przez moment przeciwnicy patrzyli sobie w oczy. Gad zaatakował pierwszy, wykorzystał kule ogniowe. Rog odpowiedział mu tym samym, jednak nie mógł go dosięgnąć, ponieważ Skaarj znajdował się wysoko na murze i chował za niego przy każdej posłanej rakiecie. Roger wykorzystał wmontowany w broń granatnik. Załadował i wystrzelił na mury kilka pocisków. Gad zaryczał, po czym zeskoczył zraniony na dziedziniec. Wysunął ostrza, próbował pociąć chłopaka na kawałki. Rog nie dopuścił go do siebie, starał się zachować przez cały czas pewną odległość, niezbędną do detonacji. Na koniec zamienił rakietnicę na flaka i dobił Skaarja kulą odłamkową. Przeciwnik padł przed nim na ziemię.
- Ufff... - odetchnął chłopak. Przyczepił działko do paska i rozejrzał się dookoła. Z boku miał korytarz, odgrodzony zabezpieczeniem, z przodu natomiast znajdował się drugi, na szczęście otwarty.
    Ruszył ostrożnie przed siebie. Wiedział już, czego może się tu spodziewać, wrogowie byli dosłownie wszędzie. Zbezcześcili nawet świątynie, które powinny służyć modlitwie i rozmyślaniom.
    Rog miał jakieś dziwne przeczucia, że zza ściany wyskoczy na niego kolejny przeciwnik. Przywarł do muru. Jego ręka, trzymająca rakietnicę zaczęła drgać, sam nie wiedział dlaczego się tak denerwuje.
    Miał rację, za rogiem stał na patrolu brute. Olbrzym wystrzelił w kierunku chłopaka pociski. Człowiek wyskoczył w górę, o mało co nie uderzając w sufit, lądując dokładnie przed przeciwnikiem. Zrobił zamach i uderzył go z całej siły rakietnicą w głowę. Brute nawet się nie skrzywił.
- Ojej - powiedział mimowolnie. Brute wyszczerzył zęby i uniósł łapę, aby zadać mu potężny cios. Rog wycofał się do tyłu i skoczył ponownie za róg. Załadował rakiety, po czym wychylił na moment, aby posłać je na przeciwnika. W tym samym czasie brute również wystrzelił. Rog odsunął się błyskawicznie w bok. Rakieta przeleciała mu tuż obok ręki, przypalając skórę. Brute został ciężko ranny, jednak nie zabity. Tym razem chłopak okazał się za wolny i dostał rakietą prosto w pierś. Poleciał kilka metrów w tył i grzmotnął o ścianę. Pancerz, który zdobył przed Terraniuxem, rozprysnął w drobny mak. Jemu na szczęście nic się nie stało. Kiedy brute wystrzelił ponownie, chłopak rzucił się na podłogę i wyjął flaka, rakiety przeleciały mu nad głową. Wystrzelił kulę odłamkową w kierunku bruta. Olbrzym zachwiał się. Kolejna kula powaliła go na ziemię.
    Rog wstał na nogi, na prawej ręce miał przypaloną skórę, a jego plecy bolały od kontaktu ze ścianą. Miał do tego odsłoniętą pierś i teraz każdy strzał przeciwnika byłby dla niego zabójczy. Wiedział, że jedyne wyjście, to poruszać się w cieniach i starać unikać walki, przynajmniej dopóki nie znajdzie sobie jakiejś innej ochrony, jeżeli w ogóle można było znaleźć jakąkolwiek ochronę na ciało w świątyni.
    Kiedy już się pozbierał po walce, zauważył, że stoi obok krętych, biegnących w dół schodów, zakończonych u podnóża okrągłym bajorkiem. U góry było odkryte niebo, podobnie jak na dziedzińcu.
    Zaczął schodzić. Kiedy mijał pokruszony, boczny mur, zauważył, że ktoś na nim leży. Na początku myślał, że to mu się zdawało, jednak kiedy przyjrzał się dokładniej, jego umysł opanował strach, przemieszany z zaskoczeniem. Na murze rozpoznał leżącego Siriona.
- Ej... - szepnął do niego. Nie otrzymał odpowiedzi. Rog dotknął ciała, było chłodne, nie wyczuł pulsu w żyłach. Jego wcześniejszy towarzysz leżał martwy. Miał cały rozwalony bok, od jakieś broni.
- "Behemonty" - w umyśle chłopaka pojawiło się wyobrażenie stworów, przed którymi ostrzegał go Prix. Według relacji małego gada, są dwukrotnie większe od brutów i chyba z trzy razy groźniejsze.
    Rog znalazł u boku Siriona leżącą flarę, podniósł ją i schował do kieszeni, po czym w smutku, z pochyloną głową, oddalił się od towarzysza. Skoro Sirion dotarł aż tutaj, oznaczało by to, że tamta dwójka jest gdzieś niedaleko, o ile udało im się przeżyć.

- Bataitho... - u podnóża schodów, zza ściany wyskoczył Nali. Zaczął szeptać do chłopaka jakieś tajemnicze słowa. Roger na samym początku myślał, że to zabójca Siriona i już miał zamiar otworzyć ogień. Na szczęście rozpoznał w porę czterorękiego i opuścił broń. Nalijczyk bardzo się przeraził, jednak po chwili doszedł do siebie i zaczął nawoływać wojownika gestem ręki.
    Tubylec zniknął za zakrętem, jednak Roger nie podążył za nim. Coś było nie tak, czuł to.
- Stój! - krzyknął do kapłana. Nali przystanął na środku korytarza, gdzie rozwidlał się on w dwóch kierunkach, jednak krzyk człowieka nie był przyczyną jego postoju. Z oświetlonego pochodniami korytarza, wyskoczył spory Skaarj i rzucił się na Naliego. Rog pobiegł mu na ratunek, szykując do strzału flaka. Skaarj nie zwracał najmniejszej uwagi na człowieka, tylko za wszelką cenę starał się zabić kapłana. Nali zaczął uciekać w przeciwny korytarz, trzymając oburącz za głowę. Skaarj ruszył w pościg, jednak na drodze stanął mu Roger.
- Nie pozwolę ci go skrzywdzić! - krzyknął do bestii i na potwierdzenie tych słów wyciągnął przed siebie broń, jako dowód, że jest gotów do walki. Skaarj dopiero teraz zwrócił na niego uwagę, zrozumiał, że jeśli nie zabije człowieka, to ten mu nie pozwoli zabawić się z kapłanem.
    Zaatakował pierwszy. Tradycyjnie, jak każdy Skaarj jego stopnia, był zaopatrzony w ostre noże przyczepione do ramion i dodatkowo niewielki karabinek, miotający ogniste kule. Roger mimo obolałej ręki, nie uległ silnej bestii. Kula odłamków metalicznych trafiła prosto w głowę potwora, kalecząc go przy tym. Skaarj zaczął dziko wymachiwać ostrzami i wytrącił Rogerowi broń z ręki. Chłopak błyskawicznie zdjął rakietnicę i przefikołkował po ziemi, unikając noży gada. Ostrze porysowało marmur, a charakterystyczny dźwięk odbił się echem po najbliższych ścianach świątyni. Gad schował na moment noże, chcąc załatwić wroga gołymi łapami. Skoczył na człowieka i uniósł go z ziemi, po czym rzucił nim w kierunku drewnianej skrzyni. Drewno pękło na drobne kawałki. Roger miał wrażenie, że wszystkie jego kości rozbiły się wewnątrz ciała, niczym szkło. Leżał obolały na posadce. Jedyne co mógł zrobić, to załadować broń i wystrzelić rakiety. Gad szykował się już do skoku. Chłopak skierował wylot broni prosto na niego, pociągnął za spust. Amunicja zaczęła się ładować. Każdy krok bestii w jego kierunku równał się jednej załadowanej rakiecie. Skaarj chciał już zakończyć walkę, wyskoczył w powietrze niczym drapieżny kot i wysunął ostrza. Rog wystrzelił. Nastąpił wybuch. Ciało bestii zostało silnie okaleczone, członki pozbawione energii życiowej. Kontrolowany skok zamienił się w bezwładnie opadanie na ścianę. Skaarj grzmotnął w posadzkę, tuż obok Rogera. Chłopak był wyczerpany, zaczęło kołować mu się w głowie. Czuł zapach świeżo rozlanej krwi przemieszany z wonią kamieni, które zdobiły ściany świątyni. Zaczął coraz ciężej oddychać, obraz zaczął zamazywać mu się przed oczyma, pragnął teraz tylko jednego - odpoczynku.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności