statystyki
314876 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

TYLKO JA PRZEŻYŁEM :

    To jest najlepszy fragment: oczekiwanie. Powoli, ostrożnie, ale stanowczo wznosisz się w kierunku turkusowego nieba. W miarę jak kolejka górska ociężale osiąga szczyt wzgórza, podnosisz ręce nad głowę w obronie gwałtownie bijącego serca. Czas i cały świat wokół Ciebie zamarł na chwilę i wtedy....

    Wooosh! Pędzisz w kierunku ziemi, a niebo, na które jeszcze przed chwilą patrzyłeś znajduje się za Twoimi plecami. Wagonik podskakuje, a powietrze wypełnia się krzykami siedzących wokół Ciebie ludzi. Zamykasz oczy i upajasz się poczuciem czystej, nagłej wolności, która obezwładnia Cię swoją świeżością.

    Wypadek! Twoje oczy nagle otwierają się, gdy gwałtownie wypadasz z pryczy na zimną, metalową posadzkę swojej celi. Statek ma turbulencję i powietrze wypełnia teraz krzyk i nawoływania Twoich współwięźniów. W miarę jak odzyskujesz zmysły, szybko przypominasz sobie, gdzie się naprawdę znajdujesz. Vortex Rikers, największy statek więzienie po tej stronie Drogi Mlecznej i jednocześnie rzecz najbardziej odległa od Twojej wyśnionej wolności.

    Ale coś nie jest tak. Wszędzie pomiędzy celami migają światła alarmowe, a w nozdrza uderza palący odór siarki, który sprawia piekielny ból oczu. Wstajesz na nogi i przytrzymujesz się stalowej ramy łóżka, aby złapać równowagę na miotającym się pod Twoimi nogami statku. Wyglądasz przez wejście do swojej celi i widzisz strażników oraz cały personel biegający w tą i z powrotem jak opętane pracą mrówki.
- Hej, co tutaj się dzieje?! - krzyczysz.
Ale Twój głos niknie wśród krzyków Twoich kumpli i wycia syreny ratunkowej statku. Mrówki wpadające na siebie w korytarzu nie zwracają na Ciebie najmniejszej uwagi.

    Wiesz z doświadczenia, że próba wyjścia przez drzwi plazmowe zakończy się jedynie frustracją i potężnym bólem głowy. Jeżeli ta kupa złomu spada, zginę jak szczur uwięziony w śmierdzącej celi - mówisz sobie. Muszę dostać się do promu ratunkowego.

    Właśnie wtedy, obok Twojej celi przechodzi główny strażnik, aby zapisać coś w swoim dzienniku.
- Hej, Malcolm, co się tutaj dzieje?!
- A jak myślisz geniuszu? Spadamy. Zamknij się i złap się czegoś.
- Zwariowałeś? Wyłącz wrota! Pozwól nam pójść do promu!

    Szyderczy śmiech Malcolm'a wypełnia Cię wystarczającą wściekłością, aby przejść przez plazmowe wrota i wyrwać mu głowę.
- Malcolm! Malcolm otwórz te cholerne bramki! Nie zostawiaj nas tutaj!
Poczekaj chwilę! Otwórz te cele ty sku....!

    Niesamowite uderzenie wstrząsa statkiem i rzuca Cię na przeciwległą ścianę celi. Czujesz bolesne zapoznanie się kości z metalem, a później opanowuje Cię ciemność.





    Roger otworzył oczy. Leżał znowu na wznak w swojej celi jak w dniu, kiedy go tutaj przynieśli. Jednak tym razem czuł się o wiele gorzej. Nie miał pojęcia jak długo tak przebywał na zimnej podłodze, kilka godzin czy kilka dni, jednak jego organizm strasznie się odwodnił. Kiedy uniósł dłoń do góry, to zauważył, że pokrywająca ją skóra jest bardzo wysuszona. Najbardziej bolały go plecy, ponieważ nimi uderzył z całej siły w ścianę, kiedy statek upadł na coś twardego. Ale co się właściwie stało? Pamiętał jedynie, że spał sobie na pryczy i nagle w pomieszczeniu zaczął panować chaos. Biegało po nim pełno ludzi, więźniowie krzyczeli coś do nich, jednak tamci wcale nie zwracali na to uwagi i traktowali ich jakby wcale nie istnieli.
    Po kilku chwilach Roger zebrał myśli i postanowił spytać się Chunka, albo kogoś innego, co się tutaj dzieje. Położył dłonie na metalowej ścianie i zaczął podnosić się z wielką trudnością, ponieważ prócz tego, że był słaby, to jeszcze miał obolałe ciało od upadku i strasznie chciało mu się pić. Powoli stanął na nogi i chciał już krzyczeć do Chunka, kiedy dokonał niesamowitego odkrycia. Drzwi plazmowe, które dotychczas oddzielały go od wolności, były wyłączone, nie dostrzegł nawet śladu po zaporze. W pomieszczeniu panowała straszliwa cisza, nikt nic nie mówił, jedynym dźwiękiem okazał się głos syreny alarmowej, przyczepionej gdzieś do sufitu, ale i on był niesłychanie cichy. Chłopak wykonał parę kroków do przodu, przeszedł przez dawne drzwi plazmowe i skierował się w kierunku celi Chunka. To co tam zobaczył, przeraziło go i zaskoczyło bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Wszystkie cele miały wyłączone zabezpieczenia, Chunk, Kira i kilku więźniów znikło z miejsc w których przebywali. A reszta leżała nieruchomo na podłodze, albo na środku pomieszczenia w groteskowych pozycjach. Kilku więźniów otaczała kałuża krwi, jeden nawet zwisał bezwładnie z lampy, która pierwotnie przyczepiona była do sufitu, a teraz trzymała się jedynie na dwóch kabelkach i nie dawała światła. Roger podszedł do najbliższego ciała i dotknął okolice gardła, szukając pulsu. Jednak ciało było bardzo zimne i funkcje życiowe ustały już spory czas temu. Przerażony Roger cofnął rękę, zaczął chodzić po pomieszczeniu i szukać jakichkolwiek oznak życia. Wyglądało na to, że on był jedyną żyjącą istotą w tym miejscu.
- Chunk! - krzyknął. - Chunk słyszysz mnie?!
    Jednak odpowiedziała mu jedynie pustka i dźwięk przygasającej lampy. Chłopak opadł na ziemię, nie wiedział co ma dalej robić, w końcu postanowił rozejrzeć się po statku i znaleźć kogoś żywego, co mu wszystko wyjaśni o co tu chodzi. Kiedy szedł w kierunku jakieś dziwnej windy, która znajdowała się tuż obok jego celi, zauważył na podłodze translator. Na szczęście działał, najprawdopodobniej wypadł komuś z kieszeni.
- Przyda mi się - rzekł sam do siebie. Jednak nie wiedział, że przedmiot który znalazł, stanie się już wkrótce jego głównym przewodnikiem.

                "Więzień z celi numer cztery ucieka" - powiedział nagle komputer.

    Pomimo słabego oświetlenia i kończącego się prądu, komputery były nadal sprawne. Na jednym z nich widniał napis :

                    "Dzisiaj, 17 sierpnia o godzinie 20.00 siadło zasilanie"

    Roger wjechał windą na wyższy poziom sali i zobaczył, że na końcu znajduje się kanał wentylacyjny, niezabezpieczony klapą. Udał się więc beztrosko w tamtą stronę i omal nie przepłacił tego życiem. Lampa na której zawieszony był więzień osunęła się i uderzyła w krawędź kładki, tak, że prawie by zmiażdżyła chłopaka. Na szczęście Roger cofnął się w ostatnim momencie do tyłu i uniknął uderzenia. Po chwili już wchodził do szybu.
- To tędy chyba uciekł Chunk, mam nadzieję, że natrafię na niego z drugiej strony. - szepnął.
    Przejście przepełnione było dziwną zielonkawą mgłą przemieszaną z gazem. Roger nabrał tyle powietrza do płuc ile mógł pomieścić i biegł przez tunel, tak szybko, jak to było możliwe, aby nie zatruć się oparami.
I właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszał ten dźwięk.
- Jest tam kto? - spytał przerażony.
- Wrrrryyyyy - odpowiedziało coś z końca tunelu i szybko czmychnęło daleko od Trezorańczyka.
- Hej! Czekaj - Roger w końcu wyszedł z tunelu i znalazł się w pokoju pierwszej pomocy. Na łóżku leżał jakiś człowiek, niestety, również nie było w nim życia. Pomieszczenie było jasno oświetlone i znajdowały się w nim akcesoria do pierwszej pomocy. Jednak panowała tu jeszcze gorsza cisza niż przy celach, nawet syreny umilkły. Po raz pierwszy od urodzenia Roger poczuł prawdziwą samotność. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że od teraz będzie musiał być cały czas sam i liczyć tylko na siebie. Poszedł do dalszej części statku, gdzie znajdowała się sterownia i wielkie dwa wentylatory wachlujące powietrze, wczepione w sufit. Na jednym z krzeseł przy komputerach siedział mężczyzna z opuszczoną głową.
- Przepraszam, czy możesz mi powiedzieć... - mężczyzna z pozoru wyglądał, że odpoczywa. Kiedy Roger podszedł do niego, osunął się z krzesła i opadł na ziemię. Chłopak dał krok do tyłu.
    Komputery, podobnie jak tamte w celach, były zablokowane. Na kilku z nich znajdowały się komunikaty, pośpiesznie napisane w czasie katastrofy. Roger czytał je po kolei. Jeden z nich opisywał działania, co miały pomóc w uratowaniu statku :

        "Log Kapitana Kroona, 17 sierpnia godzina 21.34 : Nasza misja    zakończyła się niepowodzeniem, wpadliśmy w pole grawitacyjne jakieś        nieznanej planety. Dałem pełną moc silników, ale chyba to będzie                                                            bezskuteczne"

    Roger nie znał się za bardzo na informatyce, jednak próbował włączyć radio i skomunikować się z kimś. Kimkolwiek. Wtedy odkrył, że komputery wcale nie działały, tylko zatrzymały się w tym samym dniu. Spojrzał na datę swojego translatora, napisane było, że jest 20 sierpnia! Czyli wychodziło na to, że komputery zaczęły padać jeden po drugim, na całym statku. Dobrze, że translatory nie potrzebują komputerów-matek aby działać, ponieważ są niezależne. Całe szczęście, że funkcjonowało awaryjne zasilanie, nie związane z komputerami, bo w przeciwnym wypadku one wcale by nie funkcjonowały, a tak to miały moc na to, aby utrzymać zanotowane informacje. Technika zawsze zawodzi, kiedy człowiek jej potrzebuje.

    Tuż obok sterowni znajdowało się pomieszczenie z dziwnym przedmiotem, chronionym przez słabiutkie pole plazmowe, a podłoga była tak gładka, że Roger zobaczył w niej swoje odbicie. Przyjrzał się bliżej temu przedmiotowi i okazało się, że jest to twardy, solidny pancerz.
- Zawsze o takim marzyłem - Roger spojrzał na siebie. Ubrany był w ciemne spodnie i wojskowe buty, a górną część ciała okrywała jedynie bluza, pokrwawiona na skutek ranek nabytych podczas katastrofy. Popatrzał tęsknie na pancerz.
- Czemu nie? - nacisnął przycisk, wyłączający i tak już słabe pole plazmowe i ubrał na siebie ochraniacz. Pasował na niego idealnie, jakby czekał tylko na to, aby go na siebie włożył. Czuł ulgę w kręgosłupie i usztywnienie dla osłabionych mięśni.
    Statek wydawał się nie mieć końca, tak naprawdę to Roger nie miał pojęcia dokąd idzie. Wszystkie znaki kierunkowe zostały zniszczone lub wyłączone. Czasem na górze przed salą widniał napis "Arena C4", albo "System kontrolny 03", jednak to nic mu nie mówiło na temat tego, jak daleko jest wyjście.

- Aaaaaaa! - śmiertelnie przerażony damski głos przewinął się przez labirynt pomieszczeń. Roger nie wiedział skąd pochodzi, ale rzucił się biegiem do przodu w najbliższy korytarz, gdzie było słychać go najintensywniej.
- Gdzie jesteś?! - rzucił w odpowiedzi.
    W końcu natrafił na jakieś potężne, żelazne wrota. Były zamknięte i znajdowały się na końcu malutkiego korytarzyka. Kiedy dotknął tych drzwi, raptownie tuż za jego plecami opadły na ziemię drugie wrota. Znalazł się w pułapce. Jednak nie to go najbardziej niepokoiło. Za tymi pierwszymi wrotami działo się coś niedobrego, w pewnym momencie wybuchły kolejne krzyki, takie jak wydaje ofiara tuż przed jej zabiciem.
- O cholera, mój Boże, błagam litości, nie !!!!
- Hej co się tam dzieje?! Wypuśćcie mnie stąd! - Roger walił pięściami w drzwi, ale nic to nie dało.
    Głosy należały do kilku ludzi, ale to co potem nastąpiło, nie da się dosłownie opisać. Nawoływania o litość przerwał straszliwy, mrożący krew w żyłach warkot. Roger aż dostał dreszczy. Należał on do jakiegoś gada, przypominał charkot pantery i velociraptora w jednym. Potem pokój wypełnił odgłos lasera i dźwięk, jaki wydaje ostry metal wbijany w miękką tkankę, oraz przerażający odgłos odrywania ciała od kości. Po paru chwilach wrota otworzyły się.
    Potężna, dwumetrowa sylwetka uciekała korytarzem, upuszczając przy tym drobny przedmiot na ziemię. Jednak Roger nie mógł zrobić nawet kroku na przód, oparł się o ścianę i zaczął wymiotować resztkami zapasów jakie miał w organizmie. Cała podłoga była we krwi, ciała nieszczęśników zostały po prostu rozerwane na kawałki, twarze zniekształcone. U jednej ofiary widać było wyżarte mięso, tak że odstawały żebra.
    Wtedy właśnie obudziło się w nim po raz pierwszy to uczucie. Wiedział, że nie należało raczej do pozytywnych. Poczuł mieszaninę wściekłości, ogromnej siły, strachu, rozpaczy i zemsty w jednym. Nie mógł już pomóc tym ludziom, okazało się, że śmierć wyprzedza go cały czas, jakby przeznaczenia chciało, aby tylko on był żywy. Podszedł do przedmiotu upuszczonego przez zabójcę. Na ziemi leżał pistolet dyspersyjny, czyli standardowa, lekka broń, przy pomocy której, strażnicy pilnowali więźniów, używana również już podczas Wielkiej Wojny po obu stronach. Roger wsunął ją w pasek od spodni i ruszył w ślady uciekającego mordercy. Po drodze wziął bandaże z apteczki wraz z jodyną, która stała gdzieś na poboczu i zdezynfekował rany, nabyte podczas upadku. Poczuł się znacznie lepiej.
- Halo, czy jest tu kto? - krzyknął po raz ostatni, jednak tradycyjnie odpowiedziała ta martwa cisza.....




Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności