statystyki
314884 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

    Roger zaczął odzyskiwać przytomność. Przez pewien czas leżał z zamkniętymi oczyma, jednak w końcu postanowił je otworzyć. Pierwszym widokiem, jaki zauważył był róż wieczornego nieba i świecące na nim dwa słońca. Musiały być bardzo odległe, gdyż nie świeciły tak oślepiająco i swobodnie można było w nie spojrzeć.
    Ale na człowieku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, jego umysł był jeszcze w pewnym sensie nieprzytomny. Próbował przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Pamiętał, że walczył ze Skaarjem, pokonał go i pociągnął za dźwignię, potem osunął się na ziemię i spadł w dół. Nagle zerwał się jak rażony prądem. Ten gwałtowny zryw przerwał silny ból w ramieniu. Położył się więc z powrotem na ziemię. Gdzie on się właściwie znajdował? Dopiero teraz zorientował się, że jest daleko poza bramami kopalni. Spojrzał na prawą stronę. W oddali spostrzegł wysokie na kilkadziesiąt metrów skały, tworzące jakby kanion albo dolinę. Cały teren porastała delikatna trawka i kilka wysokich, liściastych roślin. Z ziemi wystawały brunatne skały, wysokości małego domku.
- Już ci lepiej? - Rog raptownie obrócił głowę w drugą stronę. Obok niego klęczał Skaarj. Chłopak zaczął szukać przy pasku od spodni stingera, jednak tam go nie było. Skaarj uniósł broń do góry.
- Tak na wszelki wypadek, mógłbyś mi tym zrobić krzywdę. - odparł gad.
- Morderca, nie dam się zabić! - Roger wstał na nogi i po chwili upadł na kolana.
- Jeśli chcesz w takim stanie wojować to życzę ci miłej zabawy. - Rog spojrzał Skaarjowi w oczy. Gad zaczął przekrzywiać głowę na bok i również mu się przyglądał. Chłopak dopiero teraz rozpoznał stwora. To był ten, który pozwolił mu odejść w kopalni.
- Czego ode mnie chcesz? - syknął przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając Skaarja z oczu.
- A jeśli powiem, że chcę ci pomóc, to czy mi uwierzysz? Przecież nie zabierałbym cię aż tutaj, gdybym chciał cię zabić. - To, że gad posługiwał się ludzką mową, osłupiało go kompletnie i jeszcze informacja, w której podaje się za przyjaciela, w ogóle już okazała się nie do pojęcia.
- Jakim cudem znasz mój język i niby dlaczego chcesz mi pomóc! - Rog dalej mu nie ufał.
- Chcę ci pomóc chociażby z tego powodu - Skaarj wstał na nogi, miał dobre ponad dwa metry wzrostu. Chwycił łapą za swój ogon i pokazał go Rogerowi, a raczej to co z niego zostało. Końcówka ogona była odcięta, a na reszcie długości widniały głębokie rany. - Oni mi to zrobili, nie chcę być już z nimi. A waszą mowę nie trudno się nauczyć. Kilkadziesiąt lat temu brałem udział w wojnie z ludźmi, od tamtej pory znam język Ziemian.
- Zaraz, masz już kilkadziesiąt lat? To musisz być bardzo stary!? - Rogerowi przeszedł już początkowy strach, teraz zdawał się być bardziej zaciekawiony, niż przerażony. Z tego co mu opowiadali, Skaarjowie żyli mniej więcej tyle co krokodyle.
- Dokładnie mam sto dwanaście lat. I jaki ja stary! Jestem za młody nawet, by brać udział w wojnie! Na tamtej wtedy walczyłem jako małe dziecko, a dokładniej rozwoziłem broń wojownikom - powiedział głośniejszym tonem obrażony Skaarj. Roger uśmiechnął się. Teoria dotycząca długości życia tych gadów, jaką znał okazała się błędna.
- Ale dlaczego nie zaatakowałeś mnie wtedy w kopalni? I co się tu w ogóle dzieje?
- Po co mam cię atakować? Taki się już urodziłem, miałem o wiele wyższą inteligencję niż inni Skaarjowie z mojej rasy. Dorównywałem rozumowaniem    oficerom. Moi krewniacy nawet nie potrafią mówić zaawansowanym językiem, tylko ryczą i warczą na siebie jak bruci. Urodziłem się z uczuciami, jakiś wybryk natury ze mnie. Dlatego oficerowie mnie ukarali, bo nie chciałem bić Nalich w kopalni, oni nie lubią jak się ich nie słuchają podrzędne rasy. Oficerowie również znają waszą mowę. A wojownicy, krallowie, najemnicy i bruci są stworzeni przez nich genetycznie, jako pomocnicy i strażnicy ważnych miejsc. A jeśli chodzi o ciebie to nie zaatakowałem, bo..... - Skaarj zamyślił się na moment, aby znaleźć odpowiednie słowo, po czym kontynuował - .... bo w oczach miałeś niewinność.
- Ja? - Chłopak wytrzeszczył oczy niczym sowa. Te słowo zupełnie go zbiło z tropu.
- Mówię prawdę, to widziałem, nie zabijasz dla przyjemności, tylko dlatego, że musisz, bo chcesz przeżyć. Spotkałem wielu ludzi w przeszłości podczas wojny, w ich oczach płonęła tylko nienawiść i żądza zemsty, podobnie jak w oczach Skaarjów. Mam ten dar od zawsze, wystarczy, że spojrzę jakiemuś stworzeniu w oczy i wiem jakie ono jest. W nich odbija się cała świadomość i dusza. Tego nie rozumieją nawet oficerowie. Nie wiem, czy uważać to za wielki dar, czy za przekleństwo. - Gad obrócił głowę na bok i warknął jakby nagle poczuł wielki ból.
- Niesamowite, a myślałem, że wszystkie stworzenia oprócz Nalijczyków są tutaj złe - rzekł spokojnie Roger.
- Nalijczycy? Biedne stworzenia. Ta planeta należy do nich. Ale teraz stali się niewolnikami Skaarjów. Są tacy łagodni i dobrzy, że nie trudno było ich wykorzystać do prac w kopalniach, zresztą oni wcale nie mają żadnej broni i nie wiedzą, co to jest wojna. Uważają Skaarjów za złe demony, które przybyły tu, aby ukarać grzeszników. No wiesz... Naliowie to bardzo pobożna rasa. - Roger próbował ponownie się podnieść, czuł się już lepiej, ale nadal był jeszcze bardzo osłabiony. Skaarj popatrzał na niego. Wstał i zniknął na chwilę za ścianą pobliskiej świątyni, chwilę potem był już z powrotem i trzymał w łapie kilka pomarańczowych owoców.
- W takim stanie nie możesz iść dalej, musisz jeszcze tutaj spędzić trochę czasu. A teraz weź to - Skaarj położył przed Rogerem owoce, które przed chwilą zerwał. Chłopak już chciał się dopytywać, co to jest, lecz gad zaczął mu od razu tłumaczyć, jakby czytał w jego myślach - To owoce Nalich. Nie wiem czy wierzysz w magię, ale to magiczne rośliny. Kiedy jesteś konający wystarczy, że zjesz cztery, a po chwili poczujesz się jak nowo narodzony. Rosną bardzo szybko, jeśli będziesz mieć szczęście, to na swojej drodze po Na Pali znajdziesz ziarenka roślin, które dają takie owoce. Wystarczy tylko rzucić jedno z nich na ziemię, a po chwili wyrośnie już cały krzak. To na prawdę niezwykłe. Te owoce ratują życie. - Rog przyjął podarek od Skaarja i tak jak on powiedział, po paru chwilach poczuł się wypoczęty i o wiele silniejszy, a rany po strzale zupełnie przestały boleć.
- Dziękuję - odparł.
- Nie ma za co.
- A tak w ogóle, jak się nazywasz? - spytał się po chwili Roger. W tym samym momencie przypomniało mu się, co kiedyś ojciec mu opowiadał o Skaarjach. Stwory te mają strasznie długie i trudne imiona. - Wiesz co, a może..... - Chciał jakoś cofnąć to pytanie, ale było już za późno. Skaarj wystrzelił.
- Artaxussebricusmalawaijbriussandursopalasus.....
- Bardzo ładnie, ale mam taki pomysł. Nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jak będę mówić ci Artax?
- Ależ skąd - uśmiechnął się gad, pokazując przy tym ostre zęby. - A jak ty się nazywasz?
- Roger
- Eeeeeee, tak krótko?
- No niestety.
    Niebo stało się już bardzo ciemne. Na niebie pojawiły się miliony gwiazd, a najbliższe słońca nadal świeciły jak za dnia. Widok był na prawdę niezwykły.
- To chyba twoje. Widziałem, jak tamten spadł ci do lawy. Zabrałem to jednemu ze strażników, gdy spał. Śledziłem cię przez spory odcinek drogi, musisz być bardziej ostrożny i lepiej wykorzystywać swoje zmysły. Nawet mnie nie zauważyłeś - Artax podsunął mu pod nos nowiuteńki dyspers. Dla Rogera nie skończyły się niespodzianki. Po chwili oddał mu stingera, kiedy upewnił się, że człowiek go już nie zaatakuje. Rog przypomniał sobie o prezencie Naliego, który otrzymał w jaskini. Wyjął z plecaka dopalacz do broni. Owalna kula zdała się poruszyć, jakby sama wiedziała jakie jest jej przeznaczenie. Uniosła się nad dłonią chłopaka w powietrze i sama dopasowała do boku dyspersa. Głowice odsunęły się na równą odległość od siebie. Chłopak uniósł broń w kierunku gwiazd i wystrzelił strumień energii, aby wypróbować jej siłę. Z lufy wyleciał żółtawy laser, nie niebieski jak z broni, którą zgubił w kopalni.
- Ciiii, bo cię jeszcze usłyszą - Artax'owi zabłysły oczy w ciemności. Opuścił rękę Rogera w kierunku ziemi. - Oni są wszędzie. Jeden z nich pilnuje wejścia do świątyni Chizry.
- Świątyni Chizry? - Rog obejrzał się za siebie. Dopiero teraz zwrócił większą uwagę na długi, kilkumetrowej wysokości mur, biegnący po terenie. Był koloru seledynowo-kremowego, zbudowany z jakiegoś piaskowca.
- Tak, to jeden z bogów Nalich, bóg wody i nadziei. Bardzo potężny. Ta świątynia należy do niego, jest bardzo piękna, a także rozbudowana. Niestety, ją także opanowali Skaarjowie. Teraz chyba wszystko opanowali Skaarjowie - gad spuścił oczy.
- Przyłącz się do mnie - wysunął propozycję Rog.
- Nie mogę, mimo, że jestem inny, nadal jestem Skaarjem. Wolę działać z ukrycia. Myślę, że zostanę tutaj i będę po kryjomu pomagać Nalijczykom w kopalni. Ty natomiast musisz iść dalej. Droga do ISV-Kranu jest daleka i niebezpieczna.
- Skąd wiesz, co ja zamierzam? - spytał zdziwiony chłopak.
- Bredziłeś w gorączce.
- Gdzie jest ten ISV-Kran?
- Spadł już dość dawno, bardzo daleko stąd, na pewnych bagnach. Ale co się z nim potem stało, tego nie wiem. Odkąd przyszedłem do kopalni niczego nowego nie słyszałem.
- Jak mam go odszukać?
- Idziesz w dobrym kierunku, zaufaj mi, jak będziesz szedł przed siebie, to na pewno do niego trafisz. To chyba na tym koniec, wracam z powrotem. Trzymaj się.
- Wielkie dzięki za ratunek... - Roger chciał mu podziękować za wszystko. Jednak Artax poszedł w kierunku wąwozu, wyrzeźbionego wśród skał i po chwili zniknął w mroku nocy. Człowiek został sam na obcym terenie. Rozejrzał się jeszcze raz po okolicy. Świątynia była całkowicie zasłonięta murem. Nawet nie było nigdzie widać wejścia do niej, tylko długą, niekończącą się ścianę. Roger oparł się kamień i zastanawiał, co ma teraz robić. Czuł się znakomicie, ale wolał raczej nie wędrować podczas nocy, chociaż wcale nie było tak ciemno. Spojrzał w niebo. Gwiazdy świeciły dosłownie wszędzie, nie było nawet najmniejszej chmurki. Po okolicy rozchodził się odgłos rechoczących żab, co oznaczało, że prawdopodobnie jest tutaj gdzieś woda.
- W końcu Chizra jest wodnym bogiem.... - powiedział do siebie po cichu. Postanowił przeczekać noc tutaj. W cieniu muru i pobliskiej palmy był całkowicie niewidoczny i w razie czego, uzbrojony w stingera, udoskonalonego dyspersa oraz automaga.
    Po dłuższym czasie takiego siedzenia poczuł zmęczenie, głowa zaczęła sama mu opadać na ramiona. Pozwolił sobie na ponowny odpoczynek. Jak na razie nic mu tutaj nie zagrażało, chociaż nie wiadomo czego się można spodziewać po tej dziwnej planecie, a zwłaszcza po zmroku. W końcu zasnął ze stingerem na piersi, postanawiając wcześniej, że jutro poszuka więcej tych tajemniczych owoców życia, co mu przywróciły zdrowie.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności