statystyki
314899 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

    Spałem. Nawet nie wiem kiedy straciłem przytomność. Miałem dziwne wrażenie, że to wszystko było snem, a ja spokojnie leżę sobie w domu na moim hamaku. Sądziłem, że usłyszałem nawet głos Nicolasa, który jak zwykle robi tyle hałasu podczas porannej drzemki.
    Jednak obudziłem się z twarzą zwróconą w kierunku Skaarja, leżał tuż obok mnie, że widziałem jego straszliwe, żółtawe zębiska. Dookoła zaczęły zbierać się muchy, a ich bzyczenie przyprawiło mnie o jeszcze większe mdłości. Byłem strasznie osłabiony i obolały. Moja dłoń spoczywała na zimnym metalu, z którego wykonano rakietnicę. Jednak kiedy chwyciłem ją w dłoń, okazało się, że jest zbyt mała i zbyt gładka. Odwróciłem głowę. Obok mnie leżał stinger, dodatkowo tuż za nim stał życiodajny płyn w błękitnej flaszce.
    Spojrzałem w ciemny korytarz i zauważyłem na ścianie poruszający się cień, który nagle rozpłynął w mroku. To musiał być Nali, któremu uratowałem życie. Bez namysłu podniosłem butelkę i wypiłem jej zawartość. Po chwili poczułem się znacznie lepiej i spokojniej. Czułem, jak po woli wracają mi siły.
    Spojrzałem w sufit. Znajdowałem się w świątyni. Teraz dopiero wyczułem klimat tego miejsca. Chłód murów dawał mi pewne ukojenie, ma dusza zaczęła odzyskiwać utraconą równowagę.
    Kiedy już doszedłem do siebie wstałem na nogi i zabrałem ze sobą stingera, moją ukochaną broń. Nie wiem czy to była ta sama, którą straciłem na arenie mroku, czy inna. Ale teraz się liczyło, że mam ją z powrotem. Ufałem kryształom tarydium, oj naprawdę im ufałem, gdyż tak wiele razy uratowały moje życie.
    Ruszyłem wolnym krokiem w głąb świątyni, okręcając przy tym głowę na wszystkie strony. Podziwiałem jej architekturę. Wszędzie panował półmrok, oświetlony bajecznymi kolorami pochodni. Kiedy dotarłem do pierwszej hali, zauważyłem przed sobą ołtarz, oświetlony zielonym ogniem. Pierwszy raz w życiu widziałem taki płomień. Na Ziemi ogień ma jedną formę, zawsze jest żółty. Na Na Pali natomiast spotykałem już jego różne odmiany.
    Podszedłem do ołtarza. Wysoko w górze znajdował się otwór, przez który wpadało światło, a raczej mroczny blask nocy. Koło pochodni znalazłem rosnące owoce Nali, zebrałem kilka i włożyłem do kieszeni. Tak bardzo przydała by mi się jakaś torba, gdzie mógłbym je wrzucić. Straciłem ją, podobnie jak cały arsenał, na arenie.
    Wysoko w górze znajdował się balkon. Z ciemnego kąta błysnęła para żółtawych ślepi. Był to Skaarj. Zauważył mnie. Zeskoczył z balkonu i rzucił się prosto na mnie. Zacząłem się cofać, nie tracąc go przy tym z oczu. Wystrzeliłem cały strumień tarydium w jego stronę, jednak bestia napierała. Ja uciekałem, nie przerywając jednocześnie ognia. Znalazłem się w krętym korytarzu biegnącym w dół i dopiero tam przerwałem obstrzał. Gad był ciężko ranny ,stwierdził, że ze mną nie warto zaczynać. Wycofał się w róg korytarza i stamtąd kampował swoimi kulami ognistymi. Na szczęście leciały one tak wolno, że z tej odległości mogłem je zwyczajnie wyminąć.
    Skaarj w końcu zrezygnował, przynajmniej jeden podjął mądrą decyzję i nie atakował mnie na ślepo. Cały czas czułem, że ktoś mnie prowadzi, że nie jestem sam. Zwykły człowiek nie mógł przecież dokonać tyle, co do tej pory ja dokonałem.
    Kiedy odwróciłem głowę w drugą stronę, zrozumiałem, gdzie się tak na prawdę znajduję. Stałem na przystani we wnętrzu świątyni. Do brzegu przycumowana była łódź, cała wykonana z drewna. W rogu przystani znajdowała się starożytna tablica z jakimś przesłaniem. Jednak tutaj też napotkałem przeciwnika i na nieszczęście to również był Skaarj. Kiedy zaczął mnie atakować, potraktowałem go strumieniem tarydium. Był przeciwnikiem łatwym do pokonania, już napotykałem na bardziej zajadłe i mściwe bestie. Skaarj zeskoczył ze schodów. Okazało się, że strzegł on przejścia, które dodatkowo odgrodzone było stalową barierą. Jemu również udało się zachować życie, zrezygnował z walki ze mną i oddalił gdzieś w mrok, aby wylizać swoje rany, kiedy kryształu dały mu do zrozumienia, że jestem trudnym przeciwnikiem.
    Zdziwiło mnie, dlaczego on pilnował niedostępnej drogi. Kiedy podszedłem do tabliczki z wyrzeźbionymi na niej runami, zrozumiałem już wszystko. Nie musiałem nawet korzystać z translatora, ponieważ pismo było mi dobrze znane. Od pewnego czasu działy się ze mną na prawdę dziwne rzeczy, potrafiłem intuicyjnie wyczuć Skaarja w pobliżu i umiałem czytać runiczne napisy. Podejrzewałem, że może przyczyną tego jest ta tajemnicza woda, która poprawia jednocześnie moje zdrowie.
Dotknąłem ręką run i odczytałem napis :

            "Droga pełna jest mroku, ścieżkę godnego musi rozjaśnić                                pochodnia wieczności. Wyższy poziom ducha osiągną ci, co                                                    rozniecili pochodnię gromu"

- Wygląda na to, że będziemy bawić się ogniem - rzekłem do siebie, żarty zawsze się mnie trzymały w najmniej odpowiedniej chwili. Zrozumiałem, że te przejście ma coś wspólnego z tajemniczą pochodnią wieczności, czymkolwiek ona jest.
    Ruszyłem z powrotem w kierunku łodzi i wskoczyłem na jej pokład. Kiedy już się na niej znalazłem, odcumowała automatycznie od brzegu i wolnym, spokojnym ruchem oddalała w głąb wodnego tunelu. Miałem już nadzieję, że nikt nie zakłuci mojej podróży. Jak bardzo się pomyliłem. Nad wodą unosiły się dziwaczne kule, myślałem na początku, że to jakieś swoiste dekoracje świątyni. Pod sufitem było zupełnie ciemno, więc nie mogłem przyjrzeć się im dokładniej. Kule zaczęły poruszać się nienaturalnie i zbliżać w moim kierunku. Wtedy dopiero zauważyłem, że to coś jest żywe i chce mnie zaatakować. Kula obróciła się wokół własnej osi, ukazując pysk, dwie płaskie kończyny odstające z boku i obrastające czoło płytki, w miejscu gdzie powinny znajdować się oczy. To coś potrafiło dodatkowo latać.
    Myślałem jednak, że do niczego nie dojdzie, jednak bagger, bo tak nazwałem to coś, wystrzeliło we mnie czerwonawą kulę ognia. Za chwilę z mrocznych kątów świątyni, wyszły dwa kolejne i zaczęły sunąć w kierunku płynącej łodzi.
    Schowałem się za barierkę, otworzyłem ogień. Kule ognia trafiały w łódź, zostawiając na niej spalone, czarne ślady i nieznośny odór siarki. Bałem się w pewnym momencie, że zaraz nastąpi zapłon, a całe drewno pójdzie z dymem.
    Pierwszy przeciwnik został strącony i wpadł w rozfalowaną toń wodną. Trudno mi trochę było strzelać z płynącej łodzi i jednocześnie patrzeć, co jest przede mną. Woda znajdowała się w kamiennym, długim basenie, okalającym na środku jakąś okrągłą budowlę, a łódź napędzana była nieznaną siłą, ponieważ nie wyczułem nigdzie obecności wodnego prądu. Jakby wiedziała, dokąd ma płynąć i kursowała przeznaczoną jej drogą.
    Kiedy strąciłem drugiego baggera, to ostatni, który za mną leciał, zaczął wycofywać się do tyłu i zniknął gdzieś za zakrętem. Miałem spokój, przynajmniej na razie.
    Rozłożyłem się w łodzi i zacząłem spoglądać w mrok świątyni. Magiczne światła raziły mnie w oczy, a dokładniej ich korony, które przypominały miniaturki słońc. Plusk wody, obijającej się o drewno, chłód murów i tajemnicze pieśni, dobiegające nie wiadomo skąd, sprawiły, że wpadłem w trans.
    Ocknąłem się dopiero wówczas, gdy łódź zatrzymała się koło przystani. Znalazłem się tuż przy wejściu do jakiegoś wielkiego pomieszczenia, obok mojej głowy był niewielki mostek, przypominający kształtem tęczę. Prowadził do okrągłego, ciemnego zabudowania, które mijałem już wcześniej podczas wędrówki łodzią. Jedynym źródłem światła były pochodnie, świece i szafirowy blask, wydobywający się z lustra wody.
    Wyszedłem z łodzi i powoli skierowałem w stronę mostu. Ciemność otuliła me ciało, nic zupełnie nie mogłem zobaczyć. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, ujrzałem tabliczkę z wybitymi runami, oraz wielki, pusty krater. Tym razem musiałem użyć translatora, ponieważ w mroku ledwo co widziałem znaki. Translator podświetlił się na zielono i bez trudu odczytałem znaczenie runów. Stałem właśnie przed pochodnią wieczności.
- Jakoś nic się tu nie pali - zażartowałem. To co widziałem przed sobą to nie pochodnia, ale jedynie gigantyczna podstawka na ogień. Na ziemi znajdował się dość spory blok kamienny, który na pewno do czegoś służył, jednak nie wiadomo z jakiej przyczyny, był zablokowany.
    Odwróciłem głowę w stronę mostku. Mój wzrok powędrował w kierunku mrocznej komnaty, której drzwi na szczęście stały otworem. Postanowiłem, że ją zbadam, może przy okazji dowiem się czegoś na temat pochodni. Wziąłem więc stingera i ruszyłem ostrożnie przed siebie.
    W hali nie znajdowało się nic więcej, poza kilkoma symetrycznymi do siebie kolumnami i chodnikiem prowadzącym po obu stronach do pary, drewnianych drzwi. Wszedłem kamienną pochylnię i ruszyłem w kierunku pierwszych drzwi. Zacząłem nasłuchiwać. Wszędzie ta nieznośna cisza, ale wiedziałem, że w tej sali kryje się coś niedobrego.
    Pchnąłem nogą drzwi, które otworzyły się z wielkim skrzypieniem. Miałem rację. Wewnątrz pokoju znajdował się Skaarj. Jednak nie był to jakiś tępy wojownik, co się pcha pod lufę, tylko bardziej zaawansowany żołnierz. Miał czerwone oczy, cały pokryty był pancerzem. Kiedy drzwi się uchyliły, włączył tarczę ochronną. Potem otworzył do mnie ogień. Był uzbrojony w blastera, takiego samego, którego ja znalazłem na rozbitym statku Vortex Rikers. Skoczyłem za drewniane drzwiczki, one stały się moją tarczą. Pomieszczenie było małe, zaokrąglony sufit znajdował się bardzo nisko. Na środku stał stół z zapalonymi świecami, a po obu stronach majaczyły w bladym świetle ognia pułki, ze stojącą nieopodal drabiną. Wszystko było wykonane z drewna, więc wymiana ognia nie należała do najbezpieczniejszych czynności, pokój w każdej chwili mógł spłonąć.
    Teraz była moja kolej. Zaatakowałem kryształami. Gad włączył tarczę ochronną i nic mu nie mogłem zrobić, jeszcze machał do mnie zaczepnie zza tarczy swoją łapą. Zamieniłem stingera na rakietnicę i wystrzeliłem w niego aż sześć skupionych rakiet. Skaarj poleciał w powietrze razem z tą swoją tarczą, jednak trzymał ją mocno i nic mu się nie stało. Zaczął do mnie strzelać z blastera. Jeden z pocisków świsnął tuż obok mojej głowy. Zacząłem być coraz bardziej zdenerwowany. W końcu wyjąłem ponownie stingera i z uniesioną lufą postanowiłem iść w kierunku przeciwnika. Gad nie mógł we mnie strzelić, ponieważ musiałby wychylić się zza tarczy i wystawić swoje ciało na obrażenia.
    Wtedy zrobiłem coś, czego nie spodziewał się Skaarj i dzięki temu mogłem go zaskoczyć. Zrzuciłem rakietnicę na ziemię i wyskoczyłem w powietrze, lądując tuż po prawej stronie gada. Wykopałem mu z łapy dyspersa i dałem porządnie z pięści w jego zapancerzony pysk. Był trochę niższy i szczuplejszy ode mnie, więc nie musiałem się obawiać, że nabawię się kłopotów. Gad trzymał nadal tarczę i nie zdążył dlatego sparować mojego ciosu. Pancerz miał wykonany z materiału przypominającego lekki chrom. Kiedy wymierzyłem mu cios, zaczął na mnie warczeć, po czym rzucił tarczę na ziemię i uciekł z pomieszczenia.
- "Co za tchórz" - pomyślałem sobie. Podniosłem z ziemi upuszczonego przez żołnierza dyspersa wraz z osłoną. Rozejrzałem się po sali, jednak nie znalazłem nic ciekawego, poza jakimiś malutkimi, białymi nasionkami, które na wszelki wypadek schowałem do kieszeni.
    Po chwili usłyszałem zza drzwi dziwne dźwięki, wybiegłem więc na korytarz i stanąłem na przeciwko dwóch Skaarjów. Jeden z nich był tym uciekinierem, a drugi najwyraźniej jego towarzyszem. Zauważyłem, że sąsiednie drzwi są otwarte, więc ten drugi musiał wyjść właśnie stamtąd.
Uciekinier zaczął coś szeptać do tego drugiego w języku przypominającym mowę robotów, po czym obydwaj zaczęli na mnie warczeć. Gad włączył tarczę, podobnie jak ja, jednak tym razem nie miałem ochoty na zabawę. Zaatakował mnie z prądnicy, ja władowałem w obydwóch skombowane rakiety. Pierwszy ogień się nie powiódł, ponieważ przeciwnicy schowali się za tarczą. W odwecie kolejny cios prądem był we mnie, a dokładniej w moją osłonę. Wykorzystałem moment, kiedy wyłączyli tarczę i posłałem im prezent w postaci skumulowanych granatów. Wybuch odrzucił ich na dwie strony. Jeden grzmotnął w ścianę, a drugi spadł w dół, na posadzkę poniżej miejsca, w którym walczyliśmy. Prądnica wyleciała mu z łapy. Wyskoczyłem, aby wylądować kilka metrów poniżej. Po tej walce zyskałem dwie bronie, identyczne, jakie miałem wcześniej. Były tak lekkie, że mogłem swobodnie nosić je na pasku, obok stingera. Chciałem zabrać również tarczę drugiego żołnierza, jednak jego energia zupełnie się już wyczerpała. Moja także była na wykończeniu.
    Kiedy podnosiłem ASMD, zauważyłem, że tuż obok mnie, na ścianie, jest kamienny blok z symbolem zapalonej pochodni. Zacząłem dotykać wyrzeźbionych wzorów, kamień był zimny w dotyku i niezwykle gładki. Nagle blok zaczął wsuwać się w ścianę, aż cofnąłem raptownie dłoń. Na zewnątrz hali coś grzmotnęło, podłoga dosłownie zadrżała. Potem wyczułem pod stopami dudnienie, jakby stąpał po ziemi dość duży ciężar.
Znieruchomiałem i zacząłem nasłuchiwać. Moja głowa mimowolnie obróciła się w kierunku wyjścia, zakończonego mostkiem. W otwartych wrotach ukazał się wielki Skaarj. Wskoczyłem błyskawicznie za filar i wstrzymałem oddech. Gad maszerował równomiernie ku przodowi pomieszczenia, czyli miejsca, w którym przed chwilą stałem. Kiedy zbliżał się w moim kierunku, zacząłem obchodzić kolumnę, aby mnie nie zauważył. Byłem jeszcze zdyszany po poprzedniej walce i trudno mi było wstrzymywać oddech. Gad zatrzymał się przy leżącym żołnierzu, schylił łeb i zaczął go obwąchiwać, potem wydał potężny ryk i gwałtownie obrócił głowę w stronę kolumny. Zesztywniałem. Skaarj był tak wielki, że walka z nim z bliska oznaczała moją przegraną. Bałem się, że nie wytrzymam i zaraz zacznę krzyczeć. Skaarj miał już zamiar zajrzeć za kolumnę, kiedy raptownie zwrócił się w kierunku nagłego dźwięku, dochodzącego z sali, w której był żołnierz. Rozpoznałem dźwięk uderzającej o ziemię drabiny, która najwyraźniej musiała się osunąć. Kiedy gad ruszył w kierunku drewnianego pokoju i oddalił na bezpieczną odległość, rzuciłem się jak głupi do ucieczki. Wyskoczyłem zza kolumny i ruszyłem w stronę wrót. Kiedy dobiegłem do mostku, zauważył mnie ten potwór, wydał donośny ryk i zaczął pędzić w moim kierunku.
    Znalazłem się w pułapce. Nie mogłem wejść do łodzi, ponieważ zanim bym odbił od brzegu, potwór już by mnie pochwycił. Podbiegłem do krateru na pochodnię i włączyłem tarczę hologramową, a następnie zahaczyłem ją o kamienie. Znalazłem się wewnątrz zaokrąglonej budowli, odcinając jednocześnie moją jedyna drogę ucieczki. Skaarj dopadł do tarczy, jednak nie mógł się przez nią przebić, ale wiedziałem, że długo tak nie wytrzyma, ponieważ jej energia po woli zaczęła słabnąć.
    Nie wiedziałem, co robić. Wyjąłem więc stingera i przygotowałem do ataku. Skoro mam już zginąć to wolę zginąć w walce. Tarcza po woli zaczęła puszczać, szpony bestii były coraz bliżej. Cofnąłem się pod sam krater i nadepnąłem na blok kamienny, bliźniaczo podobny do tego z hali. Znalazłem go tutaj już na początku, jednak zupełnie o nim zapomniałem. Nacisk spowodował, że wsunął się w ziemię.
        Osłona znikła, Skaarj wdarł się do środka. W tym samym czasie ziemia zadrżała tak porządnie, że aż straciłem równowagę i upadłem na kamienie. Gad również zaczął się chwiać na wszystkie strony. Myślałem, że to jakieś trzęsienie ziemi, jednak przyczyną wstrząsów było coś innego. Spojrzałem w górę, z nad krateru wystawał fioletowy płomień, który błyskawicznie zaczął się powiększać i po chwili objął swoim zasięgiem prawie cała górną część pomieszczenie. Skaarj wrzasnął i zasłonił oczy, po czym zaczął się wycofywać w stronę mostu, zostawiając mnie przy tym w spokoju. Potem obrócił się i uciekł gdzieś w mroczną otchłań świątyni.
    Leżałem podparty na łokciach i przyglądałem się uciekającej bestii, to światło mnie uratowało, najpewniej Skaarj wystraszył się płomienia. Opierając się o kamienie, wstałem na nogi i podszedłem w kierunku wejścia. Przede mną znajdowała się pochodnia wieczności w całym swoim majestacie. Płomień miał kolor fioletu, przechodząc w biel, im bardziej zbliżał się do rdzenia. Ogień był ogromny i falował niczym fale morskie. Wszystkie pobliskie ściany pokryte zostały jego blaskiem. Czułem się, jakbym był częścią tego światła i nie mogło mnie dosięgnąć żadne zło w tym momencie, ponieważ zło panicznie boi się jasnych i czystych płomieni.
Przez długą chwilę przyglądałem się temu niezwykłemu zjawisku i nasycałem się spokojem, który pojawił się w moim wnętrzu. Tamten kamień okazał się częścią klucza do tego światła. I dopiero dwa skompletowane bloki mogły obudzić płomienie.
    Kilka chwil później wracałem już w kierunku głównej świątyni. Łódź najwyraźniej nie chciała opuszczać światła, ponieważ kiedy do niej wskoczyłem stała nieruchomo na wodzie. Musiałem iść na piechotę i na szczęście znalazłem z boku basenu drogę, którą zauważyłem dopiero po roznieceniu się ognia. Wkrótce dotarłem do miejsca, gdzie znalazłem łódź. Osłona zabezpieczająca przejście, przez którą nie mogłem się wcześniej przedostać, została zdjęta. Wiedziałem, że w świątyniach można spodziewać się wszystkiego, dlatego też nic mnie już tutaj nie zdziwi. Jednak tak mylne okazało się te moje teraźniejsze stwierdzenie, o czym miałem się przekonać już wkrótce.
    Przekroczyłem otwartą bramę i ruszyłem przed siebie. Byłem ostrożniejszy niż zwykle, ponieważ spodziewałem się, że Skaarj-uciekinier znajduje się gdzieś niedaleko i tylko czyha, aby mnie zaatakować. Wkroczyłem w część świątyni, gdzie wszystko wykonane było z głównie drewna. Mrok rozpraszały wymyślne, płonące ogniem, lampiony. Ich korony raziły w oczy, ale dawały piękne, gwieździste kształty.
    Kiedy przeszedłem sporą część korytarza, mijając przy tym pięknie wydekorowane sale, napotkałem za zakrętem Skaarja, u podnóża krętych schodów. Gad podbiegł do ściany i nacisnął jakiś mechanizm. Usłyszałem opadanie krat, obróciłem się. Przejście za mną zostało zamknięte, a stwór już leciał w moją stronę. Nie zauważył najwidoczniej, że jestem uzbrojony. Wystrzeliłem kryształy ze stingera i okładałem go ciągłym ogniem. Biegałem po pomieszczeniu, nie tracąc przeciwnika z oczu. Stwór nie mógł mnie dosięgnąć, chociaż biegał tak szybko jak ja, to jednak udawało mi się zachować stałą odległość, pomiędzy mną a nim.
    Wkrótce nie wytrzymał naporu tarydium i osunął się bezwładnie na ziemię. Nie był to ten sam Skaarj, który zaatakował mnie przy pochodni, jednak pokonanie go także nie okazało się taką łatwą sprawą.
    Po walce byłem wykończony. Poczułem nagłe zmęczenie i miałem ochotę gdzieś się zatrzymać i odpocząć. Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić, ponieważ zło czyha w mroku, chce mnie dopaść za każdym zakrętem.
    Ruszyłem więc przed siebie. Pierwsze, co zrobiłem, to wspiąłem się po niewielkich schodach, w pobliżu miejsca, które strzegł Skaarj. U szczytu znalazłem wyjście na otwartą przestrzeń, niestety zagrodzone zostało przez kraty. Próbowałem nawet porobić coś przy mechanizmie uruchomionym przez gada, jednak nic to nie dało. Przejście nadal pozostało zamknięte. Widziałem za kratami ciemne niebo z ogromnym księżycem, oświetlającym ogromny plac otoczony starożytnym murem. Nie wiem dokąd to prowadziło, ale i tak nie mogłem tego sprawdzić. Zszedłem więc ze schodów i ruszyłem w dalszą drogę. Mijałem przepiękne, chodź niewielkie pomieszczenia, ozdobione lampionami i starannie dopasowanym do ścianek drewnem. W kącie niektórych miejsc leżały flary, zasilane ogniem. Zebrałem kilka ze sobą. Niektóre przejścia były dość ciemne, więc ów flary okazały się wtedy niezastąpione.
    Przeszedłem kładkę, pod którą znajdowała się wcześniejsza część świątyni, przebyta przeze mnie. Z flarą w ręku poruszałem się wciąż do przodu. Dotarłem do krętych schodów i wszedłem na górę. Znalazłem się przed niezwykłą komnatą, ozdobioną runicznymi symbolami, wyrytymi od sufitu aż do ziemi. Chciałem odczytać napis, jednak w tym samym momencie usłyszałem warczenie po mojej lewej stronie. Potem jakiś cień przemknął po ścianie. Znieruchomiałem. Nagle zza ściany wyskoczył opancerzony Skaarj z tarczą w łapie. Był wyposażony w stinger. Wiedziałem, że w otwartym korytarzu nie mam z nim szans, ponieważ każdy kryształ tarydium, który zatopi się w ciele, powoduje niewyobrażalny ból, a kilka takich sztuk oznacza pewną śmierć. Ja nie miałem na dodatek ani pancerza, ani żadnej tarczy. Kiedy gad otworzył ogień, dałem susa w korytarz, z którego przyszedłem. Za ścianą byłem bezpieczny. Miałem tylko jedno wyjście, aby go pokonać - wystrzelić za róg granatniki. Każda próba wychylenia, zakończyła by się na pewno prezentem od mojego wroga w postaci tarydium. Zdjąłem więc rakietnicę z pleców i zacząłem ładować. Po chwili wypuściłem pięć granatów, które odbijając się od ściany, poleciały do komnaty. Sala była niewielka i do tego ślepo zakończona, więc gad nie mógł stamtąd uciec, chyba że by pobiegł w moją stronę. Po chwili usłyszałem zza rogu ryk bólu, przemieszany ze złością. Powtórzyłem moją czynność. Kolejne granaty poszły do komnaty. Nasłuchiwałem. Po wybuchu nastąpiła cisza. Zaryzykowałem i wychyliłem głowę. Mój przeciwnik leżał na ziemi. Tarcza nic nie pomoże, jeśli ma się do czynienia z granatami, ponieważ one mogą turlać się po ziemi, albo obijać o ściany, zanim wybuchną, a osłona stanowi dobrą barierę, jeśli ma się do czynienia z pociskami lecącymi po lini prostej.
    Wyszedłem zza rogu i podszedłem do leżącego. Nie ruszał się. Zdziwiło mnie, że wybuch go nie rozerwał. Kiedy się tak w niego wpatrywałem, zrobiło mi się bardzo przykro. Dziwny jestem, zawsze ubolewam nad każdym pokonanym przeciwnikiem. Nie znoszę zabijania, ale co mam zrobić, jeśli mój przeciwnik jest straszliwą i morderczą bestią? Oni na pewno nie rozmyślają nad zabitymi, tylko czerpią jeszcze z tego pewną satysfakcję. I na pewno nie rozpaczają w momencie, kiedy umierają, są raczej wściekli, że zwycięstwo nie jest po ich stronie.
W komnacie było bardzo ciemno. Na środku pod ścianą stał basenik z wodą, a nad nim znajdowała się przyczepiona do ściany kamienna głowa, przypominająca wyglądem szakala. Jej oczy błyszczały szafirem. To musiał być jakiś strażnik tego miejsca.
    Obok baseniku zauważyłem starożytne, kamienne wrota. Były ledwo widoczne, gdyż tkwiły w mroku i nie trudno było je pomylić ze ścianą.
Podszedłem do nich. Rozejrzałem się dokładnie, czy nie ma tu przypadkiem jakieś pułapki. Następnie dotknąłem wrót i przycisnąłem chłodny kamień. Były zamknięte. Nacisnąłem mocniej, lecz dalej nic. Po chwili naparłem na nie oburącz, ale i tym razem się nie otworzyły. Zacząłem szukać przy drzwiach jakiegoś przełącznika, albo coś w tym stylu. Niestety, niczego nie znalazłem. Podniosłem rakietnicę z ziemi, którą położyłem, aby otworzyć wrota i zacząłem wycofywać się w kierunku korytarza. Wtedy właśnie mój wzrok spoczął na runach, zupełnie zapomniałem o tych napisach. Podszedłem do ściany i przesuwając dłonią linijka za linijką, odczytałem słowa:

            "I oto przybyła Vandora z nieziemskim ogniem na wargach, uświęcając                                fontannę jego potęgą. Od tej pory - powiedziała - ci co
            za mną pójdą, utracą ciało i kości, stając się podobni                                                nieuchwytnej mgle."

- Kolejna zagadka - powiedziałem do siebie. Zacząłem zastanawiać się, o co tu może chodzić. W przesłaniu coś pisze na temat ognia i fontanny, a Vandora to na pewno bogini tej świątyni. Ale co ma płomień do wody? Przecież każdy wie, że ogień gaśnie w wodzie. Stanąłem przed fontanną i wyjąłem dyspersa. Zacząłem strzelać w kamień, ale nic się nie stało.
- "Vandorze chodziło o nieziemski ogień" - pomyślałem. Przypomniało mi się, że mam w kieszeni flary, których płomień przypomina ten tajemniczy ogień z lampionów. Odpaliłem jedną i wrzuciłem do wody, chociaż wiedziałem, że zaraz i tak zgaśnie. Jednak tak się nie stało, płomień palił się w wodzie! Cóż za zaprzeczenie prawom fizyki! Wtedy wrota zadrgały, zaczęły się rozsuwać. Byłem niezwykle zdziwiony.
- Udało mi się - szepnąłem po cichu. Za drzwiami znajdował się zielony przedmiot. Jednak bałem się drugiej części przesłania, które mówiło o utracie ciała i kości. Pomyślałem, że to może kolejny artefakt pozostawionych przez obcych, który pobożni Naliowie uważają za relikwię. A jeśli to bomba lub jakaś toksyczna substancja, która rozpuszcza wszystko co organiczne?
    Miałem wątpliwości, ale zaryzykowałem. Kiedy tylko wystawiłem dłoń, aby sięgnąć po przedmiot, zauważyłem, że ów artefakt zaczyna znikać, a dokładnie przenika na moje ciało. Zostałem pokryty dziwaczną, zieloną plazmą. Nie mogłem się z niej uwolnić. Spojrzałem na swoją dłoń. Vandora miała rację, faktycznie straciłem ciało i kości, a ściślej mówiąc, stałem się niewidzialny!
    Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i ile będzie trwać ten efekt. Ale to mi da ogromną przewagę nad przeciwnikami. Niewidoczne się stały również wszystkie bronie, które miałem, jak i samo ubranie.
    Zacząłem schodzić, a raczej zbiegać krętymi schodami w dół. Po drodze napotkałem dwóch Skaarjów i bez problemów wyminąłem te wielkie bestie. Gady usłyszały hałas, jednak za nic w świecie nie odkryły jego źródła. Biegłem przez korytarze, oświetlone przepięknymi kolorami pochodni.
    W końcu dotarłem do balkonu, z którego zeskoczył na mnie Skaarj, na krótko po tym, jak otrzymałem stingera. Pole ochronne, dające mi niewidzialność, znikło. Spojrzałem w dół, na przepiękny widok ołtarza oraz dwie potężne pochodnie z seledynowymi płomieniami, które zostawiały na ścianach efekt płynącej wody. Przede mną znajdowały się rozchylone kraty i wyjście na dziedziniec. Rozpoznałem to miejsce, kiedy tylko wstąpiłem do świątyni, stoczyłem tam walkę ze Skaarjem i mantami. Znalazłem idealne miejsce do odpoczynku. Ułożyłem się obok ściany, pod jakimś malowidłem, na które nawet nie zwróciłem uwagi i zasnąłem. Nie wiem nawet, kiedy zmrużyłem oczy, jednak było mi to potrzebne, ponieważ od dłuższego czasu czułem zmęczenie i chciałem gdzieś się zatrzymać w bezpiecznym miejscu. Jednak nie spodziewałem się, że od razu zasnę.

    Obudziły mnie jakieś nieznane głosy, wypowiadane w tajemniczym języku. Obróciłem się z boku na plecy i spojrzałem na ogromne malowidło. Dopiero teraz spostrzegłem, gdzie tak naprawdę zasnąłem. Na ścianie znajdowała się podobizna pięknej kobiety, nalijskiej kobiety. Miała cała białą skórę, podobnie jak włosy, z jej pleców wyrastały skrzydła. Posiadała podobnie jak Naliowie dwie pary rąk. Z jej oczu biła surowość i chłód. Wyglądała bardzo pewnie i majestatycznie, jak na boginię przystało.
    Wstałem na nogi i zacząłem się przyglądać malowidłu. Na dole znajdował się napis :
                                            "Vandora, bogini światła"

    To właśnie była władczyni tego miejsca, to do niej należała pochodnia wieczności.
- Witaj wojowniku, w świętym miejscu - nagle usłyszałem tajemniczy głos, dochodzący z każdej części pomieszczenia jednocześnie.
- Kto to powiedział? - odparłem przestraszony.
- Nie musisz się bać człowieku, pod moją opieką nic ci nie grozi, to ja przeprowadziłam cię przez mrok. - odparł głos. Zwróciłem twarz w kierunku bogini.
- Czy to ty pani kierujesz do mnie te słowa? - zapytałem.
- Tak, to ja - odpowiedział głos bogini. Myślałem wtedy, że na prawdę oszalałem, tłumaczyłem to sobie zmęczeniem i wyczerpaniem. Jednak głos się powtórzył.
- Nie zwariowałeś wojowniku. Czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś?
- Nie - odrzekłem. Poszedłem na całość, skoro już postradałem zmysły i rozmawiam z malowidłem, to nie będę się ograniczać. - Nie wiem, pani.
- Jak już wiesz, jestem Vandora i strzegę światła. Ta świątynia stała tu spokojnie od setek lat, aż zbezcześciły ją demony. Dziękuje, że wykonałeś swoje zadanie, powierzone ci tutaj.
- Ja? Ja nic przecież nie zrobiłem, nie rozumiem....
- Oczyściłeś to święte miejsce ze zła i roznieciłeś ogień wieczności, rozpraszając mrok. Przywróciłeś równowagę dla światła. Przechytrzyłeś demony, które tutaj zamieszkały. Ten ogień jest święty i nigdy nie gaśnie, chyba że mroczne siły napierają zbyt mocno. To jedyny sposób na zniszczenie jasności.
- Naprawdę, nie ma sprawy - odparłem z niewielką ironią i uśmiechem. Gdyby tylko bogini wiedziała przez co przeszedłem....
- Wiem dokładnie przez co przeszedłeś. - Vandora zdawała się czytać w moim umyśle i znać każdą moją myśl. - Gratuluje wytrwałości i odwagi. Teraz wiem, że ty jesteś tym wysłańcem.
- Eh, ja chcę tylko jednego, podobno statek ISV-Kran znajduje się gdzieś tutaj na planecie. Pewien kapłan mówił mi, że jak nie będę się zatrzymywać to do niego dotrę. Chcę go odnaleźć, dostać się do kapsuły ratunkowej. Potem odlecieć. Bardzo chcę wrócić do domu. Jednak nawet nie wiem gdzie go mam szukać.... Czy możesz mi jakoś pomóc?
- Stalowy rydwan przemierza teraz widnokrąg, czuję jego siłę, która z każdą chwilą słabnie. Demony mogą go opanować, jeśli okaże się zbyt słaby.
- Co! Kran jest atakowany?! - ta informacja zaszokowała mnie. Jeśli bogini mówi prawdę, to walczę praktycznie o nic i podążam do nikąd.
- Uspokój się proszę chłopcze, czy jeszcze niczego nie zrozumiałeś? Czy nie widzisz, co się tutaj dzieje? Z gwiazd przybyły demony i odebrały władzę pradawnym bogom tej ziemi, zakłóciły równowagę i mszczą się nad niewinnymi. Tą planetę zamieszkują jedyne rasy we Wszechświecie, które nie wiedzą, czym jest wojna. Nie potrafią walczyć. Przesłania mówią, że przybędzie tu wysłaniec, który pokona przestrzeń stalowym rydwanem i sam jeden przedrze się przez wrogów, mając do dyspozycji strzelające laski. Twój czas się zaczął Roger, musisz nam pomóc.
- Znasz moje imię? - byłem tak bardzo zdziwiony, a zdawało mi się wcześniej , że już nigdy nic mnie nie zaskoczy.
- Oczywiście, właśnie przed chwilą je wymieniłam, jednak to jest twoje ziemskie imię, nie potrzebujesz znać imienia w tutejszym języku. Jest zbyt skomplikowane dla ciebie, trudno będzie ci je wymówić.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności