statystyki
314874 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

UCIECZKA :

    Komandor Jack poinformował o wszystkim dowódców z Mazaery i Atlantis
Były tylko trzy rozwiązania. Walczyć i przegrać, poddać się i iść do niewoli albo wycofać się póki jeszcze można. Trzy połączone niewielkie miasta nie są żadnym oporem dla zawodowych żołnierzy commando. Te wojska walczyły przeciwko Skaarjom i to dzięki nim te inteligentne gady wycofały się z Ziemi. Jednak po zakończeniu walk zewnętrznych nastała wojna domowa na planecie, którą wygrała Liandri. Niestety, ludzie nie potrafią obejść się bez walk. Ich wojownicza natura zgubi ich kiedyś. A Ziemię opanują nowe gatunki, lepsze i doskonalsze niż ludzie. Być może będą to Skaarjowie.
    W końcu miasta postanowiły bronić się do końca. Chociaż szanse były nikłe, to jednak nie chcieli rezygnować.
    Zgodnie z zapowiedzią Dess'a po kilkunastu minutach całe niebo pokryło się tysiącami pojazdów Liandri. Walczące od godzin, nierozbite jeszcze jednostki androidów opuściły pole walki i dołączyły do nadlatujących maszyn. Między obydwoma stronami panowała straszna dysproporcja sił. Lianderczycy mieli chyba z dziesięć razy tyle statków co obrońcy. Nie doszło potem do żadnych starć. Wszyscy uznali, że opór nie ma sensu atak jest jedynie samobójstwem. To tak jakby mała myszka chciała pobić kota. Obrońcy Mazaery, Trezoru i Atlantis wylądowali nieopodal miasta i dowódcy udali się na rozmowy do Liandri. Androidy zaczęły brać potrzebnych ludzi na Vortex Rikers, reszta mieszkańców mogła wrócić do domów, jednak stracili oni niezależność, której zresztą i tak nie mieli od kiedy Liandri zdobyła wystarczającą siłę, aby panować na Ziemi.
    Jack, który podobnie jak inni dowódcy mieli zostać zatrzymani w Metalowej Górze i zawieszeni w czynnościach, wymknął się w pewnym momencie armii androidów. Tuż za bramą miasta stał jego statek, powiedział, że zaraz będzie bo musi z niego coś przynieść. Nie mógł i tak nim odlecieć, ponieważ cała strefa powietrzna znajdowała się pod kontrolą. W pewnym momencie, kiedy znalazł się zupełnie sam, wziął włączył nadajnik i próbował rozpaczliwie połączyć z Rogerem.
   
    Roger, podobnie jak reszta, nie opuścili dżungli. Ash był bardzo słaby i lot mógłby go wykończyć. Musiał odpocząć jakiś czas i nabrać sił. Nico z Phobosem siedzieli i rozmawiali przy jeziorze, Xaos chodził zamyślony tam i z powrotem, natomiast Ash i Desslos zaangażowali się rozmową o przeszłości i jego rodzinie. W pewnym momencie z nadajnika zaczęły dochodzić jakieś sygnały. Roger, który był najbliżej sterowni usłyszał je, podszedł i zaczął nastawiać odpowiednie fale. Po chwili połączył się z ojcem, obejrzał się, czy nikt na niego nie patrzy, jednak każdy zajęty był rozmową.
- Rog, to ty?
- Tak, to ja ojcze.
- Mam złe wieści, przegraliśmy. To nie był odpowiedni czas na powstanie. Zabrali sporo osób na Vortex Rikers. - głos Jacka był bardzo smutny. Roger aż znieruchomiał, jakby jego umysł przetwarzał dopiero co usłyszane informacje. Czuł, że fala potężnego chłodu przechodzi przez niego i ochładza od wewnątrz. Chciał krzyknąć na cały głos ze złości i jednoczesnej niemocy. Po chwili doszedł do stanu, w którym mógł już mówić.
- Ojcze, a co z tobą będzie? Co z mieszkańcami?
- Ja jestem zawieszony w czynnościach, dużo ludzi zabierają do Metalowej Góry, w tym mnie. Mam tam szkolić pod przymusem tamtejszych pilotów. Nie martw się o mnie, nic mi się nie stanie, Ardona i matka są bezpieczne. Wszyscy mieszkańcy trzech miast mogą wrócić do dawnego życia, jednak będą pod kontrolą i bardziej pilnowani. Tak jak mówiłeś nadleciało tysiące doskonale uzbrojonych statków. Nie mieliśmy szans na zwycięstwo, atak byłby samobójstwem. Jednak nie martw się, Liandri długo nie pociągnie. Wybuchło kolejne powstanie na południu, nie mogą go opanować. Myślę, że jak ludzie się zbiorą to wszystko da się zrobić. Nas było strasznie mało. Ale gdyby nie te wsparcie, wygralibyśmy bitwę. Wybacz mi wszystko co się stało. Czy Desslos jest z wami?
- Tak - odpowiedział zrezygnowany Roger.
- Musicie uciekać, namierzyli jego statek, zaraz tam się zjawią gdzie jesteście.
- A więc wiesz już o Dess'ie?
- Tak, rozmawiałem z jakimś człowiekiem z Mazaery, co go doskonale zna, bo sam niedawno uciekł od Liandri i rozbił samolot, udając że nie żyje, aby go nie ścigali.
- Ale on nie jest zdrajcą, wszystko mi powiedział.
- Wiem Rog, dobrze to wiem. On nie mógł by być zdrajcą, zawsze mu ufałem i nie pomyliłem się. A teraz szkoda czasu. Okolice Mazaery są opanowane z powietrza. Musicie uciekać na wschód w kierunku wschodzącego słońca. Androidy przekazały obraz do korporacji każdego obrońcy, mają i również was. Ratujcie się i pamiętacie nie dajcie się złapać! - ostatnie słowa wypowiedział z dużym stłumionym bólem.
- Obiecuję, będzie dobrze. Chcesz rozmawiać z innymi?
- Nie, nie mów im co się ze mną stało, powiedz tylko że ze mną jest w porządku jakby się pytali. I że rodzinie nic nie grozi. Życzę wam powodzenia. Zobaczysz, że spotkamy się niedługo. Żegnaj mój pierwszy synu, uratuj pozostałych. Liczę na ciebie.
- Obiecuję.
- Wybacz, ale muszę już kończyć. - Tu urwał się głos Jacka. Roger pozostał na chwilę sam jedynie ze swoimi myślami. Czuł się straszliwie samotny i opuszczony, chociaż obok miał braci i przyjaciół. W końcu odłożył nadajnik i z bardzo poważną miną odwrócił się do reszty.

- Co się stało?
- Miałem rozmowę.
- Z kim? - Roger nie odpowiedział od razu, popatrzał na samoloty stojące na polanie. Jeden należał do Dess'a, a pozostałe dwa to te którymi tu przylecieli, aby pomóc Ash'owi.
- Przegraliśmy bitwę, ojciec powiedział, że mamy uciekać na wschód, bo nas szukają. - Wszyscy słuchacze zaniemówili i opuścili głowy.
- A co z ojcem? - Kontynuował przerażony Nico.
- Jest bezpieczny i nic mu nie grozi. Ash, lepiej się już czujesz?
- Tak, dużo lepiej.
- To w porządku, musimy uciekać.
    Nikt nie zadawał pytań. Dess wraz z robotami i Phobosem wszedł do swojego pojazdu. Nico, Xaos i Ash zajęli drugi, a Roger uparł się aby lecieć sam w trzecim pojeździe. Roger dokładnie wiedział co chce zrobić. Włączył silniki na największą moc i wystartował. Reszta była oszołomiona.
- Ej, Rog, co ty wyprawiasz?! - Nico wrzasnął w nadajnik.
- To jedyny sposób, oni nie namierzą waszych statków z wyłączonymi silnikiami. Pojazd Dess'a został namierzony, jak lecieliśmy nad dżunglą. Jak będą mnie ścigać, to przeczekajcie parę minut i ruszajcie na wschód, ja odciągnę ich bardziej na południe. Żegnajcie i bez sprzeciwu. Dam sobie radę.
- Cały czas to zamierzałeś? Ty głupcze, jak mogłeś nic nie powiedzieć! - Nico jeszcze bardziej podniósł głos i chciał już odpalić silniki i sprowadzić go z powrotem. Jednak Xaos go powstrzymał. W końcu Roger chciał ich ocalić. Jeżeli by nikt nie wystartował to wcześniej czy później ich statki i tak by znaleźli. A tak to Roger odciągnie uwagę androidów i jak oni będą go ścigać w złym kierunku, reszta umknie na wschód.
- Wierzę w niego, na pewno mu się uda - Ash także włączył się do rozmowy. Wszystko co przewidział Roger sprawdziło się. Po kilku minutach patrol androidów ścigał go już z dużą szybkością.
- Do widzenia bracie - dodał w końcu Nico. - Dziękuję za wszystko.


    Ogromne słońce wzeszło nad pustynię, piasek aż błyszczał od czerwieni. Temperatura znowu zaczęła się podnosić. Na niebie leciał z olbrzymią szybkością statek, ścigany przez dziesięć innych, które były daleko w tyle. Ścigający otworzyli ogień do ściganego, kiedy ich groźby nie poskutkowały. Ścigany nie chciał się poddać i wylądować. Jednak żaden pocisk ani laser nie mógł strącić uciekiniera. Wymijał każdą przeszkodę, wzlatywał w górę i raptownie opadał, chcąc zgubić androidy.
    W końcu pustynia ustąpiła miejsce zniszczonemu, spalonemu i niezamieszkanemu miastu. Ruiny budynków stały się istnym labiryntem.
Roger zmusił prześladowców do lotu pomiędzy blokami. Po kilku minutowym pościgu po mieście, dwie maszyny wpadły na siebie i runęły na dół, trzecia uderzyła w wieżowiec, a raczej to czym on był przed dziesiątkami lat.
- "Nie dostaniecie mnie tak łatwo" - Rogerowi przyszła do głowy tylko ta myśl. Chciał jak najdłużej przetrzymać roboty z dala od tamtych, aby mogli spokojnie uciec.
    Mijały minuty i nadal nie dawał się złapać, pojazdy androidów były o wiele szybsze, jednak w takim labiryncie zniszczonych budynków, opuszczonych fabryk robotów, spalonych kopalń i laboratoriów ewolucje Rogera sprawiały, że zyskiwał na czasie i pewną przewagę nad przeciwnikami. Właśnie przelatywał nad jakimś mostem, kiedy nie zauważył, że jeden ze statków nagle pojawił się naprzeciwko niego. Roger zniżył lot, ale było już za późno. Przeciwnik wystrzelił wiązkę laserową, która trafiła Rogera w prawe skrzydło. Zaczął tracić kontrolę nad maszyną, ster latał na wszystkie strony i w ostatniej chwili udało mu się go podciągnąć i uniknąć rozbicia o most. Statek wzniósł się na kilka sekund, ale potem znowu zaczął opadać i na dodatek wpadł w korkociąg. Trezorańczyk dał pełną moc silników i przyciągnął ster do siebie jak tylko najbardziej mógł. W końcu udało mu się wyprowadzić maszynę z korkociągu i wylądować awaryjnie na jakieś zniszczonej, ogromnej ulicy. Maszyna Rogera zaczęła dymić, on sam otworzył pokrywę i wyszedł na ulicę z laserem w ręku, który zabrał od androida przed świątynią. Słońce stawało się coraz czerwieńsze, przygotowując się do świecenia przez kolejny dzień. Siedem pojazdów androidów zniżało się po linii prostej ku ziemi, otaczając kręgiem Rogera. Kiedy były już na ulicy, z każdego z nich wyszły po trzy androidy. Dwadzieścia jeden androidów przeciwko jednemu młodemu człowiekowi. Roboty uniosły broń i zaczęły zbliżać się do niego. Wiedział, że nie ma szans na ucieczkę, wiec czekał z uniesioną głową na to co ma nastąpić.
    Roger poruszył ręką i w odpowiedzi roboty błyskawicznie wycelowały broń w jego kierunku. Chłopak powoli zaczął unosić ręce z laserem do góry, po czym otworzył zaciśnięte pięści i laser spadł na ziemię. Odgłos uderzanego metalu o asfalt rozniósł się echem po całej okolicy. Zniszczone bloki odbijały dźwięk przez wiele sekund. W końcu wszystko ucichło, słychać było jedynie odgłos słabego wiatru, przeciskającego się pomiędzy budynkami. Przez ulicę w poprzek drogi przebiegł szczur. Przystanął nagle i popatrzał na rozgrywającą się przed nim scenkę, po czym ruszył dalej. Jeden z robotów, który stał z tyłu podszedł w kierunku Rogera i zatrzymał się tuż za jego plecami unosząc do góry broń, jaką trzymał w ręku . Nagle Roger poczuł w tyłu głowy silny ból, który opanował całe ciało. Zrobiło mu się jednocześnie niedobrze i słabo, powieki same zaczęły się zamykać. Nogi załamały się pod nim, jakby miały w środku watę. Obraz zaczął wirować po czym zniknął zupełnie. W umyśle nastała ciemność. Po chwili Roger bezwładnie osunął się na ziemię, u stóp swoich wrogów.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności