statystyki
314881 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

    Nali zniknął bez śladu. Jednak Roger dostał stingera, czyli coś, co w przyszłości stanie się niezbędne w walce o przetrwanie.
    Kiedy już doszedł do siebie, wrócił nad rozpadlisko wypełnione lawą, gdzie spotkał Skaarja i czterorękiego. Przyjrzał się lepiej naprzeciwległej ścianie, zobaczył w niej niewielki czerwony punkt, w który strzelił pojedynczym kryształem. Z dołu zaczął wyłaniać się dość cienki pręt, ale wystarczająco stabilny, aby umożliwić mu przejście na drugą stronę.
    Ledwo co stanął na przeciwnym brzegu, a już przywitał go przyczepiony do sufitu tentacle, lecz stinger poradził sobie z nim bez problemu. Roger odkrył, że broń potrafi strzelać nie tylko strumieniem pojedynczych pocisków, drugi tryb daje całą skupioną kulę odłamków. Wystarczy tylko jeden taki strzał, aby pokonać tentacle, o czy właśnie się przekonał w tej chwili.
    Ruszył w dalszą drogę. Z tego całego zajścia, nie zauważył, gdzie się znajduje. Stał pośrodku idealnie zaokrąglonej jaskini, żarzącej się błękitnym światłem. Ten blask pochodziło od wystających ze skał kryształów tarydium. Niektóre z nich były malutkie jak ludzki kciuk, inne długością przerastały dorosłego człowieka. Jeszcze nigdy w życiu nie widział tak wspaniałego widoku. Kryształy zdawały się egzystować własnym życiem, były tak czyste i tak piękne, a najdziwniejsze, że dawały ten chłodny blask, tak kontrastowy z czerwienią, pochodzącą od gęstej lawy. W przeciwieństwie do poprzednich kompleksów kopalni, w tym miejscu temperatura spadła chyba gdzieś o kilkanaście stopni, po ścianach spływały pomalutku drobne kropelki wody, a niektóre miejsca porastał nawet delikatny, fosforyzujący mech.
- Piękne.... - Rog szedł po woli przez jaskinię i okręcał głowę na wszystkie strony. Światło odbijało się od stingera, nadając mu silnie metaliczny połysk, jakby broń wyczuwała esencję tarydium, która ją zasilała.
    Niestety, spokój tego miejsca zakłócił Skaarj, który wyskoczył w półki skalnej położonej kilka metrów wyżej. Wylądował na dwóch łapach tuż obok beczek wypełnionych jakąś dziwną substancją, stanął w miejscu, spojrzał na intruza i wyciągnął przed siebie dwa ostre noże, krzyżując je ze sobą i tym samym prezentując swoją siłę.
- Nie boję się ciebie bestio..... - szepnął Trezorańczyk. Spojrzeli sobie w oczy. Człowiek skierował spust broni na pierś stwora i czekał na jego posunięcie. Skaarj rzucił się do ataku. Strumień tarydium wystrzelił ze stingera, jednak zamiast trafiając    bestię, uderzył w stojące obok niego stalowe beczki. Substancja bulgocząca w pojemnikach wybuchła, siła rażenia dosięgła Skaarja, strącając go z nóg i przerzucając na przeciwległą ścianę. Wielkie łuskowate cielsko drgało jeszcze przez pewną chwilę, ale moment później znieruchomiało. Roger ostrożnie podszedł do powalonego przeciwnika i dotknął jego gardła. Skóra była sucha i twarda w dotyku, oraz bardzo zimna. Stwór żył, ten wybuch jedynie go oszołomił, jednak nie zabił. Teraz zadanie stało się bardzo proste, wystarczyło tylko wystrzelić mały strumień kryształów i dobić swoją bezbronną i leżącą ofiarę. Rog skierował spust na głowę gada, przypomniała mu się masakra, jaką zobaczył na statku Vortex Rikers, te wykrzywione ze strachu i błagania o litość twarze tamtych ludzi, objedzone do kości ciała, podłogi zachlapane krwią. To jeszcze bardziej wzbudziło w nim nienawiść do tych stworzeń, był już gotów do strzału, ale w ostatnim momencie powstrzymał się, spuścił głowę i celownik broni w kierunku ziemi.
- Nie....., nie będę się zniżać do waszego poziomu, nie jestem mordercą, zabijam tylko wtedy, kiedy zagrożone jest moje życie albo życie niewinnych istot. Nie sprawia mi to żadnej przyjemności..... a na pewno nigdy nie odważę się zaatakować bezbronnego ani leżącego. Nawet takich potworów jak wy..... - mimo iż wiedział, że tych słów stwór nie usłyszy, a nawet jeśli by słyszał, to i tak nic z tego nie zrozumie, to jednak sprawiły mu wielką ulgę. Postanowił, że będzie strzelać tylko wtedy kiedy musi, nie będzie napadać z furią i robić rzezi, chociażby nie wiadomo jak nienawidził tych gadów. Będzie lepszy. Zemsta nie przywróci życia tamtym ludziom, tylko pochłonie kolejne istoty. Być może jest taka ich natura i nic na to nie poradzi.

    Tunel prowadził do pomieszczenia z wielką dźwignią, uruchamiającą zatrzaśnięte drzwi, strzegł jej brute. Roger stoczył z nim pojedynek i uruchomił cztery trójkątne przełączniki, otwierające wrota. Za drzwiami pojawiła się winda, pilnowana przez parę tentacli. Te stworzenia były jak na razie najdziwniejsze. Nie zawsze atakowały, czasem zwijały się w kłębek i przylegały do sufitu, ignorując intruza, ale czasem nie dawały za wygraną i obkładały przeciwnika strzałami. Jednak nie były one żadną przeszkodą dla Rogera, najwięcej problemów sprawiali atakujący Skaajrowie. Bruci dysponowali silnymi rakietami, jednak poruszali się tak wolno i ociężale, że z łatwością można ich było wyminąć i uniknąć tym samym walki oraz oszczędzić amunicję. Jeśli chodzi o amunicję to zaczęły się poważne problemy. Kryształy były na wykończeniu. Automag okazał się zbyt słaby aby pokonać bestie, a bez stingera nie uda mu się nigdy przejść przez kopalnię.
    Kiedy dobiegł do mostu przerzuconego nad gorącą lawą, nie wytrzymał już dłużej. Padł na ziemię z wyczerpania i ledwo co łapał oddech. Zostało mu jedynie dwadzieścia kryształów amunicji. Na nieszczęście drewniany most na którym się znajdował zaczął się zawalać, część belek poleciała do lawy, a on sam zawisł, chwytając się oburącz barierki. Nie miał sił aby się podciągnąć, lada chwila się puści i poleci w dół. Jedynym rozwiązaniem było upaść na skalny krater, położony parę stóp dalej, ale najpierw należało go jakoś dosięgnąć. Roger ostatkiem sił próbował się rozhuśtać, kiwając się na przemian w przód i w tył. Po chwili upadł na skałę, udało mu się. Jednak nie miał sił się już podnieść. Obraz zamazywał mu się przed oczyma, kołowało mu się w głowie i z osłabienia zaczął dostawać dreszczy. Zauważył jakiś dziwny, kolisty przedmiot połyskujący tuż obok twarzy, wysunął rękę w jego kierunku. Wbrew swojej woli, zaczął czuć coraz większe zmęczenie, chwilę potem już spał.

    Roger otworzył oczy i raptownie zerwał się na nogi. Nie wiedział jak długo tak leżał, w kopalni nie było widać nieba i nie mógł ocenić czy jest dzień czy noc, a zresztą nie wiedział jak przebiega doba na tej dziwnej planecie. Poczuł się dużo lepiej, sen okazał mu się bardzo potrzebny. Kiedy przyłożył dłoń do czoła zauważył coś dziwnego, cała ręka pokryta była jakby połyskującą osłoną, ale to nie tylko ręką, on cały był nią pokryty! Przypomniało mu się, że tuż przed zaśnięciem dotknął dziwacznego przedmiotu, przypominającego pomniejszone, dziecięce hula-hop. Być może to sprawka tego czegoś. Zaczął się otrzepywać, jednak to nic nie dało, fosforyzująca osłona nadal go otaczała, ale najwyraźniej nie robiła mu żadnej krzywdy. Postanowił sobie dać na razie z nią spokój. Przeskoczył półkę skalną i wylądował na przeciwnej skale, gdzie dochodził drugi koniec powalonego wcześniej mostu. Wyjął stingera i był gotów na spotkanie z przeciwnikiem.
    Kiedy mijał zakręt skalny, zobaczył dobrze mu znaną już scenkę. Pod ścianą stał brute z uniesionymi w górę rakietnicami, kilkanaście metrów dalej klęczał Nali. Najgorsze jednak było to, że za czterorękim stały wypełnione wybuchającym kwasem stalowe beczki.
- Qupada! - krzyknął Nali i zaczął kłaniać się w kierunku brute. Potwór był już gotów do strzału.
- Zostaw go! - Rog sam był zaskoczony swoją reakcją, nawet nie wiedział kiedy wybiegł na środek skały i zaczepił stwora. Brute chciał strzelić w Naliego, ale w ostatniej chwili skierował ramiona na nowego przeciwnika i wystrzelił w jego kierunku kilka rakiet. Rog skoczył za skałę, pociski poleciały dalej, trafiając w odległą ścianę.
- Chodź - wyskoczył raptownie zza skały i złapał ramię klęczącego kapłana. Nali sprzeciwiał się i wymachiwał w powietrzu rękoma, wykrzykując jednocześnie coś przy tym w niezrozumiałej mowie - Bądź cicho i chodź ze mną!
    W ostatniej chwili udało mu się przeciągnąć Naliego do skalistej kryjówki. Pociski trafiły w beczki z kwasem i nastąpił wybuch. Brute kroczył w ich stronę. Roger spojrzał na Naliego, ten najwidoczniej nie miał zamiaru nigdzie się ruszać, tylko przykucnął do ziemi i zaczął coś dalej mamrotać. Chłopak wyłonił się zza skały, akurat w momencie gdy kolejna rakieta przecinała powietrze, udało mu się paść na ziemię, ale nie zdążył zrobić uniku przed kolejnym pociskiem.
- A niech to! - tak jak przewidział rakieta wystrzeliła. Patrzał tylko bezradnie na tor lotu pocisku. Został trafiony.
    Zamknął oczy, przygotowując na śmierć. Jednak o dziwo nic mu się nie stało, poczuł silne uderzenie i dziwny syk, jakby topionej folii aluminiowej. Dopiero teraz zrozumiał co się stało. Ta powłoka, która go otoczyła, stanowiła barierą ochronną. Uległa znacznej redukcji, ale nadal pokrywała jego ciało.
- A więc tak to działa... - wymamrotał chłopak.
    Kiedy brute miał przerwę w załadowaniu kolejnych rakiet, Rog zaatakował końcówką amunicji ze stingera. Na szczęście udało mu się powalić stwora, jednak magazynek został opróżniony.
    Napięcie opadło, w jaskini znów zapanowała cisza, zakłócana jedynie sykiem lawy i pracą jakiś odległych maszyn. Nali przestał się już bać, wstał na nogi i podbiegł do wojownika, padając przed nim na kolana.
- Qupada!
- Przestań się tak kłaniać, przecież nie jestem bogiem. - Rzekł do niego Roger. Nali wstał, zaczął machać ręką w jego kierunku, jakby mu się coś przypomniało.
- Bataitho - wyszeptał miłym głosikiem, po czym podszedł do dość sporej, pionowej skały. Zamknął oczy. Jego ręce zaczęły unosić się w górę, jakby dźwigały ogromny ciężar, chociaż jedynie dotykały powietrza. Rog przyglądał mu się w osłupieniu, miał wrażenie, że to ten sam, którego spotkał obok kryjówki ze stingerem, ci Naliowie byli tak do siebie podobni.
    Nagle coś się poruszyło, ogromny blok skalny poszedł w górę, odsłaniając niewielkie, wykute w skale pomieszczenie. Wewnątrz w powietrzu unosiła się żółtawa kula, podtrzymywana przez trzy niebieskie laserowe dopalacze.
- Co to jest? - spytał zaciekawiony Roger. Nali nic nie mówił tylko zalewitował w powietrzu, składając przy tym dłonie i stopy razem. Zdawał się nie zwracać już na niego uwagi. Skupił się na tajemniczej i znanej tylko jego rasie medytacji.            Chłopak podszedł do przedmiotu. Tak naprawdę to nie była kula, tylko dopalacz dyspersyjny. Sięgnął do pasa, aby przymocować dodatek, jednak przypomniało mu się, że broń spoczywa w lawie. Zabrał więc lewitującą kulę i ukrył starannie w plecaku, może mu się kiedyś przyda.
    Kiedy odwrócił głowę, aby podziękować Naliemu, spostrzegł, że już go tam nie było, nawet nie słyszał kiedy odchodził. Znowu został sam. Towarzyszył mu jedynie syk kipiącej w dole lawy. Tak bardzo chciałby teraz z kimś porozmawiać, tak bardzo chciałby, aby mu ktoś towarzyszył. Wiedział, że jego jedyna nadzieja tkwi w statku ISV-Kran, ale nie miał pojęcia jak się tam dostać, nawet nie wiedział gdzie jest. Jeśli wierzyć czterorękiemu, powinien tam dotrzeć jeżeli nie będzie się zatrzymywać. Teraz jego najgorszym problemem było wydostać się z kopalni pełnej potworów.


    Skaarj leżał na stalowym moście, co chwilę przekręcając cielsko z boku na bok. Śniło mu się, jak wraz z towarzyszami zaatakował ogromny pojazd kosmiczny i wspólnie strącili go na dół, po czym grawitacja planety zrobiła swoje. Statek uderzył w skałę i na tym zakończył swój lot. Dalej poszło łatwo. Wylądowali, wtargnęli do środka i zabijali każdego kogo napotkali po drodze. Zabawa była świetna, nie ma to jak strach w przerażonych oczach słabszych istot, znajdujących się dodatkowo na nie swoim terenie. Skaarj uśmiechnął się przez sen, ukazując ostre zębiska i przerzucił na plecy.
- Ej ty wstawaj. Jak możesz zasypiać na posterunku! - krzyknął z dołu brute w ich języku. Gad nie zareagował, tylko przekręcił się na drugi bok, tyłem do wrzasku.
- Obudź się! - brute nie wytrzymał. Wymierzył rakietnicę tuż nad głową gada i wystrzelił pojedynczą rakietę. Pocisk uderzył w żelazną belkę obok śpiocha. Skaarj zerwał się na równe nogi i wystawił ostrza.
- Zwariowałeś, chcesz mnie zabić?! Już na ci dam!
- No zbliż się i tak ci dołożę, a na dodatek powiem naszemu dowódcy, że zasypiasz zamiast obserwować przejście.
- A mów sobie, zresztą i tak tutaj nic się nie dzieje, najwyżej kilku zbuntowanych Nalijczyków, którzy nie chcą pracować i to wszystko.
- Właśnie, że się dzieje - Skaarj spojrzał bystrzej na rozmówcę, jego oczy zwęziły się w niewielkie szparki.
- Niby co? - zapytał.
- Podobno jakiś człowieczek z tego strąconego statku przełamał drzwi plazmowe i buszuje po kopalni.
- Też coś - ziewnął Skaarj - Nic nowego, często jakieś ludki, co nie zginęły w katastrofie, lub uniknęły rzezi chcą uciec przez kopalnię.
- Ale on jest jakiś dziwny, wybił już sporą część naszych, niedługo ma się tu pojawić. Sam by nie był groźny, ale ci wstrętni kapłani podarowali mu jakąś zmodyfikowaną broń. Ona na dodatek strzela kryształami tarydium! A wiesz co to znaczy?
- Hę? - Skaarj nadal nie czuł nic nadzwyczajnego w tej historii.
- Tarydium przebije wszystko! Nawet twoje łuski. Człowiek nie pozwala się nikomu do siebie zbliżyć.
- Niech tylko się tu pojawi, a skoczę mu z góry na kark - warknął Skaarj.
- Musimy pilnować przełączników, nie może dostać się do przelewni magmy. Włączyłem wiatraki, aby prąd powietrza uniemożliwił mu dojście
do nich na górze. Jak tu będzie to bądź gotów. Jeśli przedrze się przez ciebie oberwie z moich rakiet.
- Niby za kogo mnie masz! Rozwalę go, nim ty się zorientujesz że w ogóle tu jest. - Strażnicy zaczęli się kłócić ze sobą. To co powiedział brute sprawdziło się, człowiek pojawił się jeszcze szybciej, nim się tego wcześniej spodziewał. Rog zauważył przeciwników w tym samym czasie, kiedy oni jego.
- No wykaż się teraz - powiedział ironicznie brute i wycofał się żelaznym mostem ustawionym nad lawą w kierunku windy, która prowadziła do przełączników strzegących wrót. Obok dźwigni znajdowały się beczki z kwasem. Stwór zaplanował sobie, że ukryje się na podjeździe i w momencie, jak człowiek przywoła na dół windę, on wystrzeli z góry rakietę prosto w beczkę, która rozerwie nieszczęśnika na kawałki.
    Rog wymierzył stingera w Skaarja. Po tym jak dostał wzmacniacz, napotkał jeszcze kilku Nalich, którzy zaopatrzyli go w cały magazynek tarydium. Teraz czekał tylko na ruch przeciwnika. Skaarj zeskoczył z górnej kładki i tym samym wydał na siebie wyrok. Tarydium wbiło się w jego ciało i gad padł ciężko na ziemię. Gdyby dał mu spokój, chłopak także by nie strzelał do niego.

- A niech to, znowu jakieś zamknięte wrota! - Rog walnął pięścią w stalowe drzwi. Echo odbiło się głucho po całej lokacji. Most, na którym stał miał dwa rozwidlenia, jedne prowadziły prosto do drzwi, a drugie do skrzyń oraz dzwigni na przeciwko. Za skrzyniami nie było niczego, jedynie purpurowa, skalna ściana. Umysł podpowiadał mu, że rozwiązaniem jest ten dźwig przy beczkach z kwasem. Bruta nigdzie nie było, najprawdopodobniej uciekł ze strachu, gdy zobaczył stingera w akcji. Roger podszedł do dźwigni i pociągnął ją w dół spodziewając się, że wrota staną przed nim otworem. Ale tak się niestety nie stało, jedynym efektem okazała się, sprowadzona na dół niewielka winda. Kiedy kładka już dotknęła ziemi, z szybu wyleciała rakieta i omal nie trafiła w Rogera. W ostatnim momencie uskoczył na przeciwległy bok, unikając tym samym trafienia. Teraz już wiedział, gdzie się podział brute. Siedział on cały czas na górze i czekał, aby w niego trafić, a dokładniej w stojące obok beczki.
- Niech to, nie trafiłem! - rozwścieczony gad cofnął się krok do tyłu i postanowił, że zabije człowieka, jak on się tylko tu dostanie. Spodziewał się, że jego przeciwnik ma tyle samo rozumu co on i po prostu najzwyczajniej wjedzie na górę. Faktycznie winda wjechała na górę, gad wystrzelił, ale zamiast w człowieka trafił w beczkę, która wyskoczyła z szybu.
- O nie! - ale było już za późno, wybuch nastąpił po styku pocisku z kwasem. Brute nie zginął, ale został bardzo ciężko ranny. Stał chwiejnym krokiem na wąskiej kładce, prowadzącej do przełączników, dodatkowo z boku wiały potężne wentylatory, które wcześniej sam włączył. Stwór nie wytrzymał naporu powietrza i runął kilka metrów w dół na podłogę.
    Rog dopiero teraz wjechał na górę, spojrzał przez barierkę na leżącego w dole gada, który jeszcze żył. Brute spojrzał na niego oczyma, jakimi patrzy ranne zwierzątko na swojego przyszłego mordercę. Ale człowiek go nie dobił, po prostu ruszył wzdłuż kładki w kierunku przełączników. Gad odprowadzał go wzrokiem i bardzo się dziwił, dlaczego ów człowiek go oszczędził.
    Wyłączenie przełączników utrzymujących zamknięte drzwi było drobnostką, jedyny problem stanowił wentylator, którego siła ssąca    mogła wciągnąć Rogera na skrzydła i rozerwać na drobne kawałki. Ale strumień tarydium ze stingera wystarczył do osłabienia centralnej głowicy i wiatrak na moment stał się niegroźny. Rog wykorzystując tą przerwę, pobiegł kilkanaście metrów do przodu, zbił szybę zabezpieczającą pokój zasilania i przycisnął trzy przełączniki, jeden za drugim, które skompletowane otworzyły z wielkim zgrzytem dolne wrota, że aż nawet na górze dźwięk stał się nie do wytrzymania. Drogę powrotną przebył bez problemu, nie pojawił się żaden strażnik. Jego osobę odprowadzały jedynie syki lawy i gazów płynących w umieszczonych pod sufitem rurach. Od czasu do czasu skrzypnęła jakaś belka, albo obluzowała się śrubka, jednak nigdzie zza zakrętu, ani jakiejkolwiek kładki nie wyskoczył przeciwnik. Roger minął żelazne drzwi, nie wiedział jak wielka jest ta kopalnia, ale miał nadzieję, że przebył już ponad połowę drogi.
   

    W pomieszczeniu królowała magma, z nad której unosiły się gorące opary powietrza. Wszystko nabrało czerwonego koloru, a wszelkie stopy metali były gorące w dotyku. Rog przeszedł niebezpiecznie wyglądający most i stanął przy malutkim wagoniku, który lada moment przetransportuje go nad gorącym płynem. Musiał jedynie nacisnąć przełącznik uruchamiający mechanizm i wejść szybko do wagonika. Nacisnął. Wskoczył na miejsce akurat w tej samej chwili, gdy mechanizm się uruchomił, gdyby nie zdążył mógł wpaść do lawy, a w najlepszym wypadku czekać na wagonik, który powróci do niego w nie wiadomo jak długim czasie.
    Pod spodem królowała magma. Chłopak nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby nagle mechanizm się popsuł, albo odleciała podłoga na której stał, odrzucił po prostu od siebie ponure myśli i skupił na strażniku, który nagle wyłonił się przed nim z nicości. To był brute. Na nieszczęście wagonik stanął przy materiałach wybuchowych i do tego nieopodal, kucał przerażony Nali. Rog zestrzelił bruta, nim on zdążył unieść swoje rakietnice, tym samym uchronił siebie i Naliego od wybuchu kwasu z beczek. Czteroręki przerażony potęgą stingera złapał się za głowę i zaczął odpędzać od siebie człowieka niczym muchę.
- Przestań, zwariowałeś ja ci tu ratuje życie, a ty jeszcze się mnie boisz?
- Godaf, godaf! - krzyczał Nali, nie przestając machać czterema rękoma w powietrzu.
- Jak chcesz, idę sobie, zresztą i tak nie rozumiem co mówisz - Nali odsunął się pod samą ścianę, nie przestając przy tym wrzeszczeć. Wręcz przeciwnie, nawet stał się jeszcze bardziej niespokojny. Rog poszedł parę kroków do przodu.
- Starczy tego, zagłuszasz wszystkie dźwięki, chcesz tu sprowadzić Skaa... - jak na komendę spadł mu na głowę ogromny ciężar. Z wielkiej metalowej skrzyni zeskoczył spory Skaarj, to dlatego Nali się tak wydzierał. Roger grzmotnął o podłogę, stinger poleciał kilka metrów dalej. Gad zamachnął się nożami i chciał wbić je w ciało człowieka, jednak ten zaczął się turlać po podłodze i unikał ciosów. Ale gad nie dawał za wygraną, pragnął koniecznie zabić swoją ofiarę. Chłopak zdążył podnieść się na nogi, ale drogę do stingera zasłaniało cielsko gada. Wyjął błyskawicznie automaga zza paska, choć wiedział, że ta broń jest zbyt słaba aby pokonać opancerzonego Skaarja. Błysk stali przecinał ciągle powietrze, Rog strzelił parę razy, ale pociski zadały niewielkie obrażenia. Niespodziewanie do akcji wkroczył Nali, podszedł do stingera i kopnął go w stronę bijących się. Chłopak rzucił się w kierunku broni, niczym bramkarz, który za wszelką cenę, nie chce dopuścić piłki przeciwnika do siatki. Wykonał wślizg i pochwycił ją lewą ręką.
- Aaaaaaaaaaa! - poczuł straszliwy ból w prawej łopatce. Nóż Skaarja przebił mu pancerz i wbił się w ciało. Zasyczał. Uniósł stingera nad głowę i wystrzelił strumień kryształów w potwora. Gad stał się żywą tarczą dla tarydium, napór pocisków sprawił, że zaczął się cofać pod ścianę wbrew swojej woli. Zachwiał się na nogach i po chwili padł na ziemię. Roger uratował swoje życie.
    Dopiero jak opadło to napięcie towarzyszące walce zrozumiał co się stało. Na podłodze było pełno krwi i to w dodatku należącej do niego.
Nie mógł ruszyć prawą ręką, ramię całkowicie mu zdrętwiało. Położył się z rezygnacją na podłodze i chciał teraz jedynie odpocząć. Rana mu krwawiła i strasznie piekła. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że noże Skaarja są zatrute i do krwi dotarła już jakaś infekcja, która z czasem go zabije. Oparł głowę na podłodze i zobaczył, że z góry przygląda mu się Nali. Chciał coś do niego powiedzieć, ale słowa stłumił silny ból łopatki.
    Nali przeszedł obok i zatrzymał w miejscu, gdzie ukrył się poprzednio Skaarj. Na skrzyni leżała błękitna, dość szeroka fiolka, wypełniona wewnątrz płynem, którą Rog dopiero teraz zauważył. Nali uniósł jedną ze swoich czterech rąk i wziął ten dziwny pojemniczek w dłonie, po czym wrócił do rannego.
Uklęknął przy nim i podał do zdrowej ręki buteleczkę, a następnie zrobił gest, nakazując mu napić się tego czegoś. Rog nie miał wyboru, zresztą co mu to teraz zaszkodzi, jeśli nie płyn, to zabije go utrata krwi albo infekcja. Przyłożył fiolkę do ust i wypił całą zawartość. Po chwili poczuł się bardzo spokojny i jednocześnie straszliwie zmęczony. Wpatrując się wciąż w Naliego, zasnął.

    Kiedy wreszcie otworzył oczy, pierwsze co zobaczył to wiszącego nad nim i modlącego się kapłana. Ból w ramieniu zniknął, krew także przestała lecieć. Czuł, jakby wcale nie został ranny, dotknął ręką łopatki i zobaczył, że dziura po nożu już się zarosła. Nie miał pojęcia ile tak spał, może dziesięć minut, a może i tydzień. Kompletnie stracił poczucie czasu. Stinger leżał obok niego, tylko czekając, aż znów zostanie wzięty w dłoń, magazynek był pełny.
- Dzięki za uratowanie życia - powiedział cicho do Naliego. Czteroręki dopiero teraz wyszedł z transu i znowu zaczął mu się przyglądać. Stanął na nogi i ukląkł przed człowiekiem.
- Qupada!
- Nie rozumiem, najpierw ratujesz mi życie, a potem się kłaniasz? To ja powinienem się ci ukłonić. - Nali wstał po chwili i odwrócił się plecami do człowieka. Zaczął iść przed siebie wolnymi, równymi krokami.
Kiedy przeszedł pół korytarza zniknął, jakby nagle się rozpłynął w powietrzu. Roger przetarł z niedowierzaniem oczy.
- Chyba na prawdę źle się czuję - rzekł do siebie, dotykając jednocześnie czoła. - Ciekawe co to był za dziwny płyn?

    Korytarz wlókł się w nieskończoność, pojawiający się co jakiś czas bruci, albo tentacle nie stanowili większej przeszkody. Niektóre, zwisające "roślinozwierzę" wcale nie raczyło się nawet rozwinąć, wolało najwidoczniej pozostawić Rogera w spokoju i nie dostawać w odwecie prezentu w postaci kryształów tarydium. To właśnie dzięki tej broni Rog mógł przeżyć trudne chwile. Przed chwilą uratował życie kolejnemu Naliemu i za to ten obdarował go nowym pancerzem, a także kolejnym magazynkiem, ukrytym w tajnej kryjówce.
    Najgorszym przeciwnikiem okazali się Skaarjowie. Oprócz tego, że przewyższali rozbitka wzrostem, to na dodatek byli chyba z czterokrotnie silniejsi, ale za to nie tak zwinni i to niejednokrotnie ratowało mu życie.
    Strefa gorącej magmy została daleko w tyle, przejścia stały się bardziej wąskie i metalowe ściany ustąpiły miejsce brunatnej ziemi. Teren przypominał teraz typową kopalnię, na nieszczęście w tunelach pokazała się dodatkowo biała mgła, która zasłaniała całą widoczność. Rog znacznie zwolnił swój marsz, we mgle mógł czyhać kolejny strażnik albo niebezpieczna przeszkoda w postaci dziury w ziemi, zatrzaskującego się znienacka żelastwa, albo spadających nie wiadomo skąd krat. Na szczęście nic się takiego nie zdarzyło, jedynym przeciwnikiem okazał się zwisający za jednym z rogów tunelu tentacle i nieśmiały Skaarj, który zamiast zaatakować stanął w miejscu i bacznie się przyglądał intruzowi. Rog również zostawił go w spokoju.
    Na końcu tunelu wsiadł do windy i wjechał wreszcie na wyższy poziom. Pomieszczenie w jakim się znalazł nie wyglądało jak kopalnia, przypominało bardziej obkuty w żelastwo magazyn, pełen skrzyń i świateł. Jedynym słyszalnym dźwiękiem były odgłosy przypominające pracę komputera, ale i te dochodziły z daleka. Najgorsza stała się właśnie ta cisza, jakby czekała na niego zasadzka, w którą lada moment wpadnie. Powoli krok za krokiem posuwał się naprzód, rozglądając na boki, czy zza skrzyni coś na niego nie wyskoczy. Nagle z kąta dobiegł do jego uszu szmer, raptownie obrócił się ze stingerem w tamtą stronę. Nikogo nie zauważył. Podszedł bliżej. Przyczyną szmeru okazała się obluzowana deska od skrzyni. Kiedy wrócił na główną drogę, stanął twarzą w twarz z ogromnym Skaarjem. Zrobiło mu się strasznie gorąco, całe czoło i plecy zalały się potem. Głowę miał dosłownie o kilka centymetrów od pyska gada. Spojrzał bestii w oczy, był zbyt blisko aby unieść broń i wystrzelić. Znieruchomiał ze strachu. Skaarj zamiast go zabić spokojnym ruchem uniósł łeb i zaczął cofać się powoli do tyłu, krok za krokiem, nie spuszczając przy tym człowieka z oczu. Stanął dopiero wtedy, gdy odszedł na odległość kilku metrów. Rog poruszył się, skierował spust broni na stwora i najostrożniej jak potrafił szedł pomalutku do przodu. Był strasznie spięty, czuł, jakby miał nogi zrobione z drewna. Skaarj ani drgnął, tylko odprowadzał go wzrokiem, jakby wiedział, że lada moment człowieka spotka coś gorszego i dlatego nie chciał go teraz zabijać. Albo po prostu pozwolił mu odejść. Istniała jeszcze możliwość, że chce się zabawić jego kosztem i zaraz go zaatakuje z dziką furią.           
   




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności