statystyki
314902 Odsłon
Online: 3
Rekord: 36




Google
 
Web unrealservice.net

    Roger w końcu obudził się z głębokiego snu. Przez pierwsze chwile po ocknięciu leżał półprzytomny na ziemi i wpatrywał w nicość. Zaczął wreszcie rozróżniać w mroku kontury skał oraz głębię korytarza. Kiedy odzyskał całkowitą świadomość, starał się zinterpretować wszystkie zaszłe niedawno zdarzenia. Przypomniał sobie o walce z tytanem, wielkich głazach, światłości i trzęsieniu ziemi.
- Auuć - zajęczał, kiedy próbował podnieść się na nogi. Przyłożył dłoń do czoła i wyczuł pod palcami dość sporego guza.
- No to ładnie oberwałem - mruknął sam do siebie, po czym podjął próbę podniesienia się z ziemi.
    Opierając ręka o skałę, powoli podniósł się do pozycji wyprostowanej. Potem zrobił kilka kroków i o mało co nie stracił równowagi. Jego organizm był w fatalnym stanie, czuł się, jakby nie poruszał się od wielu tygodni. Skóra strasznie się odwodniła. Czuł, że stracił na wadze.
Ta potężna eksplozja musiała być przyczyną tego wszystkiego. Ale co to w ogóle było?
    Roger spojrzał w kierunku, gdzie jeszcze niedawno znajdował się korytarz. Był całkowicie zasypany głazami. Chłopak został na zawsze odcięty od tamtej części świątyni.
    Chwiejnym krokiem ruszył wzdłuż skały. Na końcu, tuż za zakrętem znajdowało się światło, co oznaczało, że jest tam otwarta przestrzeń.
Chłopak wyszedł zza rogu. To co tam zobaczył, okazało się dla niego wielkim szokiem. Na początku myślał, że śni. Jednak podmuch wiatru był jak najbardziej prawdziwy. Skały musiały stanowić przejście, do dalszych kompleksów świątyni. Jednak świątyni tam już wcale nie było, a korytarz prowadził do nienaturalnie wydrążonego przesmyku.
- "Kometa, to musiała być kometa, asteroida, albo meteor" - pomyślał Rog, po czym podszedł do stromej ściany skalnej, biegnącej w dół. Przyjrzał się makabrycznemu widokowi zrujnowanej świątyni. Z gruntu wystawały w niektórych miejscach fragmenty ściany lub popękanych naczyń. Niektóre leżały płasko na ziemi, inne skierowane były ku niebu.
Asteroida wydrążyła przesmyk, o równych i zarazem stromych zboczach, ciągnący się chyba na kilometr, nawet widział jej czarny zarys na samym końcu kanionu, w miejscu, gdzie twarde skały nie pozwoliły jej dalej stworzyć swojego makabrycznego dzieła.
    Chłopak chciał podejść bliżej urwiska, jednak jego stopa zahaczyła o coś miękkiego. Powoli pochylił głowę i spuścił swój wzrok na ziemię. To co zobaczył spowodowało, że aż z jękiem odskoczył do tyłu. Leżało tam dwóch ludzi. Na początku Rog myślał, że to jest Malakai i Evard, jednak po bliższym przyjrzeniu stwierdził, że przy skale znajduje się jakiś mężczyzna i oparta o ścianę drobna kobieta.
    Roger zaczął szukać u nich oznak życia, jednak niestety, ich ciała były zimne i nie wykrył żadnych funkcji. Obydwoje mieli przy sobie dzienniki elektroniczne, co jest zresztą wymagane u każdego członka załogi. Chłopak najpierw zobaczył na logi dziewczyny, uruchomił zapiski i odczytał ostatnią informację:

        "Zapis N. Onatrop : Udało nam się zrobić na razie tyle... trzeba tylko ominąć resztę tych tytanowych bestii. Teraz odpoczniemy, a z tym problemem uporamy się jutro. Nie możemy skontaktować się z ISV-Kranem. Nasze radio odbiera tylko szum."

- ISV-Kran!!! - Roger zerwał się gwałtownie na równe nogi, aż zakręciło mu się w głowie. - To musi być załoga ISV-Kranu!
    Podszedł błyskawicznie do drugiego ciała i odczytał tamten zapis:

    "Log M. Mottobanov : Ustawiliśmy ISV-Kran tak, aby szukał śladów ludzkiej działalności za śluzowymi drzwiami. Jeżeli wstąpisz w czerwoną poświatę, otworzą się przed tobą wrota i zjedzie na dół platforma"

    Roger zaczął kojarzyć już po woli ostatnie wydarzenia. Zrobiło mu się nagle gorąco, serce przyśpieszyło rytm. Powoli podszedł do krawędzi powstałego urwiska i spojrzał w kierunku miejsca, gdzie znajdowała się asteroida.
- Ale ze mnie głupiec - wymruczał sam do siebie.
    Na samym końcu nienaturalnie wyżłobionego przesmyku nie było wcale żadnej asteroidy, meteorytu, upadłej komety, ani innego ciała kosmicznego. Znajdował się tam sam ISV-Kran. Niebo miało ciemny kolor różu, pomarańczy i błękitu, zza chmur przeświecały gwiazdy i fragmenty ogromnych księżyców. To wszystko sprawiło, że w dolinie panowała ciemność, a statek faktycznie wyglądał jak asteroida wbita w skałę. Jedynie światła drzwi śluzy, dające błękitne oraz czerwone korony, odróżniały go od ciała kosmicznego. Jednak chłopak dopiero teraz zwrócił na nie uwagę, wcześniej myślał, że to po prostu jakieś załamania świetlne, albo może i świecące gazy. Nie znał przecież praw fizycznych tej planety. To mogły być również gigantyczne robaczki świętojańskie.
    Roger osunął się na kolana i przez kilka chwil wpatrywał się w statek, niczym osoba, która ujrzała przed sobą cud. Nie mógł się poruszyć. Widział teraz tylko ISV-Kran - cel swojej podróży.
- Udało się.... - wyszeptał w końcu. - Udało się !!!
    Jego szept przeszedł w krzyk, który echem odbił się po przesmyku i w końcu rozpłynął gdzieś w przestrzeni. Chciał już rzucić wszystko co ma przy sobie i pobiec niczym maratończyk do tak bardzo poszukiwanego statku. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł taką ulgę i radość, jakby spełniły się jego upragnione marzenia.
    Roger przeszukał ciała dokładnie. Przy mężczyźnie leżała nowiutka rakietnica, a obok dziewczyny z kolei działko przeciwlotnicze, również mało używane. Chłopak przejrzał magazynki wszystkich broni. Przeładował pociski ze swojej rakietnicy do tej nowszej, podobnie postąpił ze znalezionym flakiem. Potem zarzucił rakietnicę na plecy, przyczepił do paska dyspersa oraz działko, a stingera wziął do rąk. Wszystko pozostałe, co miał przy sobie, zostawił na ziemi. Po namyśleniu schował jeszcze ostatnie flary do kieszeni od spodni, na wypadek, gdyby poszło światło w momencie, kiedy znajdzie się na pokładzie. Na szczęście zasilanie jeszcze tam było, o czym świadczyły palące się na zewnątrz lampki.
    Roger znalazł jeszcze menażki z wodą, oraz kilka spreparowanych witamin i sterydów, którymi zwykle żywi się załoga, kiedy skończy się już normalna żywność. Po posileniu się, zdjął z mężczyzny pancerz chromowy i włożył go na siebie, następnie oparł się o ścianę i próbował zastanowić, co robić dalej. Wychylił głowę zza skały i zaczął obserwować dolinę. Niebo bardzo już pociemniało i ledwo co było na dole widać.
    Jak na zamówienie, na niebie pojawiła się kula czerwonego światła, która pognała prosto w kierunku człowieka. Roger odskoczył na bok. Kula trafiła w miejsce, gdzie przed chwilą siedział, zostawiając pachnącą siarką i ohydnym odorem spalenizny, czarną plamę. Po chwili zza skały wyszedł dziwaczny stwór, którego ciało wyglądało jak piłka do kosza, z wystającymi po obu stronach kończynami.
- Bagger.....
    Roger zidentyfikował przeciwnika. To był ten sam, którego po raz pierwszy spotkał w świątyni. Bez namysłu wyjął zza paska dyspersa i posłał w niego kilka skumulowanych wiązek. Stwór zaczął spadać w dół. Jego ciało uderzyło o grunt przesmyku, wydając przy tym nieprzyjemny odgłos rozpryskujących się na wszystkie strony wnętrzności.
    Chłopak spojrzał w niebo, a następnie po zboczach skały. W powietrzu latało jeszcze kilka takich stworów. I akurat wszystkie zaczęły się poruszać w tym samym momencie. Najwidoczniej przyczyną tego była energia z dyspersa. Jednak w dolinie było jeszcze coś i to znacznie większego niż bagger. Na samym środku, mniej więcej w połowie drogi między chłopakiem a statkiem, stał tytan. To chyba o nim wspominała w logu sierżant Onatrop.
    Kiedy chłopak spojrzał w kierunku leżących ludzi, zobaczył, że te kamienie które leżały dookoła nich nie były osuniętym masywem urwiska. One musiały tu zostać rzucone i to z wielką siłą, o czym świadczyły wyłomy w ścianie skalnej. Teraz już wiedział, co ich zabiło. Pewnie zostali zaskoczeni podczas odpoczynku, albo dostali kamieniami tuż po tym jak wdrapali się na górę, uciekając przed bestią.
    Roger wiedział, że jeżeli chce się dostać do statku, będzie musiał zmierzyć się z tytanem i postrącać wszystkie latające baggery. Teraz czuł się o wiele silniejszy, niż po ocknięciu, miał szczęście, że znalazł tą wodę i sterydy. Był gotów do walki.
    Chwilę później wraz z rakietnicą zsuwał się po pochyłej ścianie, aż w końcu stanął na dnie doliny, stworzonym przez lądujący ISV-Kran.
Zaczął iść w kierunku tytana, chowając się co jakiś czas za zmiażdżonymi pozostałościami świątyni. Stwór był na szczęście zwrócony do niego tyłem, z pyskiem skierowanym w kierunku statku. Nie poruszał się, jakby obserwował żelaznego giganta. Roger skradał się niezwykle cicho, tak że jego kroki wcale nie odbijały się echem po przesmyku.
    Kiedy już dotarł na odległość mniej więcej stu metrów, został zaatakowany z powietrza przez baggera. Chłopak posłał mu w odwecie dwie automatyczne rakiety, które trafiły prosto do celu. Bagger zleciał w dolinę, jednak walka spowodowała, że tytan odwrócił głowę i zauważył człowieka. Ryknął. Jego głos spotęgowały strome spadziste ściany, aż niektóre drobne kamyki zaczęły spadać w dół urwiska.
    Tytan zaczął podnosić z ziemi głazy i rzucał nimi w uciekiniera. Ściana świątyni, która stanowiła dla Rogera tarczą ochronną, rozleciała się w drobny mak.
- A niech to - przeklął chłopak, unikając przy tym trafienia przez kolejne głazy. - No to teraz moja kolej!
    Roger otworzył ogień, strzelając całymi seriami pocisków rakietowych. Namierzał tytana na celowniku, a następnie puszczał w jego stronę rakiety samonaprowadzające, które za każdym razem trafiały w swój wielki i powolny cel.
    Walka nie trwała długo. Tytan okazał się dużo mniej wytrzymały od swoich dwóch poprzedników. Rogerowi udało się wyminąć wszystkie głazy lecące w jego stronę. Raz tylko myślał, że zostanie trafiony, kiedy potknął się o wystający kamień i upadł na ziemię. W porę udało mu się rozwalić w powietrzu nadlatującą skałę.
    Trezorańczyk stracił cały magazynek, co do jednej rakiety. Droga do statku była praktycznie wolna, nie wliczając do przeszkód, przelatujących co jakiś czas baggerów. Stworzenia te nie były niebezpieczne, jednak denerwujące okazało się omijanie, co chwilę spadających z góry płonących kul, którymi miotały.
    Kiedy chłopak zbliżył się już do wrót śluzy, napotkał ostatniego przeciwnika. Był nim wojownik Skaarj.
- No to piękna publiczność zebrała się przed Kranem - rzekł ironicznie , kierując słowa bardziej do gada niż do siebie.
    Skaarj zareagował błyskawicznie i od razu rzucił się do ataku. Był to ten gatunek, który posługiwał się nożami i kulami ognia. Jednak gad nie stanowił żadnego zagrożenia, dla posługującego się stingerem człowieka. Szybkostrzelność tarydium przewyższała ponad dziesięciokrotnie prędkość tych kul ogniowych. Dlatego też nie było nic dziwnego w tym, że pojedynek trwał zaledwie kilka sekund.
    Roger dał krok i przeszedł nad ciałem pokonanego wroga. Stanął pod drzwiami śluzy. Zaczął obserwować statek.
    ISV-Kran wbił się głęboko w skały, na zewnątrz sterczała zaledwie jego połowa. W świetle księżyców był to przerażający a zarazem niezwykły widok. Statek był ogromny. Vortex Rikers wyglądał przy nim jak malutka pchełka. Nad drzwiami śluzy znajdowały się gigantyczne dopalacze, wielkości dziesięciopiętrowego budynku. Roger przyglądał się statkowi z szacunkiem, ale i zarazem z pogardą. Mimo, że była to potężna maszyna, nie dała rady przeciwstawić się siłom kosmosu. Tak już jest, o czym Roger wiedział doskonale. Maszyny zawsze kiedyś muszą zawieść. Nauczył się podczas tych wszystkich walk i szkoleń w kosmosie, że nie ma i nigdy nie będzie potężniejszych sił, od sił naturalnych. I nie wiadomo jak by się człowiek starał, czy jakakolwiek inna inteligentna rasa, te siły nigdy nie zostaną opanowane. Za każdym razem, kiedy ma się do czynienia z siłami kosmosu, człowiek jest wystawiony na wielkie ryzyko. Każda próba opanowania przyrody kończy się katastrofą. To jest najpotężniejsze i zarazem najstarsze prawo natury. Roger je dobrze znał. Prawo to mówi, że każde nieumiejętne przeciwstawienie się mocą kosmicznym albo naturalnym, bierze odwet na próbującym ze zwielokrotnioną siłą, której on sam użył do swoich celów. ISV-Kran lub Vortex Rikers są właśnie dobrymi przykładami. Nie chodzi tu o samych Skaarjów. Ten drugi statek spadł na Na Pali głównie z powodu wielkiej grawitacji. Natomiast dlaczego ISV-Kran tkwił teraz w skale, Roger właśnie szedł się dowiedzieć.
    Platforma opuściła się zgodnie z tym, co zanotował w logach    Mottobanov. Kiedy chłopak wszedł w czerwoną poświatę energetyczną, wrota śluzy otworzyły się i potężna platforma zjechała na dół.
    Roger wskoczył na kładkę i powędrował wraz z mechanizmem w górę. Kiedy zrównał się z podłogą statku, zeskoczył do hangaru. Wrota powoli, z ogromnym hałasem, zaczęły się zasuwać za jego plecami. Chłopak rzucił okiem ostatni raz na dolinę, po czym żelazo opadło zupełnie i zasłoniło widoczność. Roger znalazł się we wnętrzu statku ISV-Kran, wielkiego laboratoriów międzygalaktycznego. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że odnalazł cel swojej podróży.
    Hangar był opuszczony. Pod ścianą znajdował się komputer sterujący wrotami śluzy. Był uszkodzony i pokazywał jedynie białe, chaotyczne linie. Na statek można było dostać się jedynie z zewnątrz. To było normalne w tego typu statkach, wejście uruchamiało się, kiedy ktoś wszedł w zasięg czerwonego pola magnetycznego, albo za pomocą komputera przy drzwiach. Jednak ten komputer musiał ktoś obsługiwać.
- Halo! - krzyknął Roger, jego głos głucho się odbił o metal. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
    Wszędzie panowała cisza, przerywana jedynie skrzeczeniem lamp i szumem komputera. W hangarze znajdowało się niewiele rzeczy. Pod ścianą stał robot z tablicą hologramową, obok schowanej platformy. Wyżej był balkon z posadzką, na którą dało się wjechać za pomocą dźwigu. Sądząc po rozstawie szyn dźwigu, woził on na pewno jakieś ładunki. Wszystkie ściany zrobiono z połyskującego metalu, które dodatkowo błyszczały się w świetle lamp.
    Roger podszedł do hologramu i przejechał palcem po tablicy.
                                            "DŹWIG AKTYWOWANY"
    To był głos kobiety-androida, który poprzedził aktywację dźwigu. Mechanizmy na szczęście działały. Platforma zaczęła podnosić się do góry, a z przeciwnej strony zbliżał się dźwig towarowy, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk.
    Chłopak wskoczył na platformę, a następnie wszedł na rygiel od dźwigu i zaczął jechać w kierunku balkonu. Po chwili zsunął się na posadzkę i ruszył w kierunku małego wejścia prowadzącego do statku.
    Stalowe drzwi podniosły się do góry. Chłopak znalazł się w wąskim, podświetlonym błękitnym światłem korytarzu. Z boku zauważył opartego o ścianę mężczyznę.
- Dzięki ci Vandoro! - rzekł uradowany i zbliżył się do człowieka, pierwszej osoby, jaką spotkał na statku.
- Przepraszam, czy możesz.... - Roger urwał w połowie zdania. Kiedy dotknął jego ramienia, mężczyzna osunął się bezładnie na posadzkę, wypuszczając z dłoni dziennik elektroniczny. Był bardzo młody, miał może kilka lat więcej od Rogera. Na jego ciele było widać ślady walki, w tym dość głęboką ranę w okolicy pancerza.
    Roger podniósł upuszczony przedmiot i przeczytał w nim ostatni zapis:

    " Kapral Pelli Onsov : Jeżeli czytasz te słowa, pewnie jestem już trupem, a nasz statek został opanowany przez obcych, którzy zwą się "Skaarjami". Jedyną twoją nadzieją jest dostanie się do złotego rdzenia, a następnie transportera na pierwszym pokładzie."

    Informacja mówiła niewiele, jednak to wystarczyło, aby spełniła się największa obawa, o jakiej chłopak myślał już od dawna - o statku opanowanym przez Skaarjów i wybitej załodze, a także wyłączonym zasilaniu. Bo czym jest statek kosmiczny bez energii? Jest tym samym, co malutki zwyczajny kamyczek. Jednak na razie wygląda na to, że tylko połowa obaw się urzeczywistniła. ISV-Kran posiadał energię. Teraz tylko trzeba sprawdzić, czy prawdą jest to, co jest napisane na temat gadów.
    Roger zamknął oczy człowiekowi i oddalił się ze smutkiem. Był gotów na każdą walkę. Pragnął teraz tylko jednego celu, aby ten koszmar się zakończył, silniki zostały w jakikolwiek sposób odpalone i mógł wrócić do domu.




<< Wstecz    Spis Treści     Dalej >>







Dodaj
Usuń



Copyright © 2000 - 2006 By Micro. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Przeczytaj deklarację o Ochronie Twojej Prywatności